„Jako trzyletni chłopiec oświadczyłem mamie, że będę skrzypkiem...”
Wirtuozowskie popisy skrzypka Janusza Wawrowskiego, dyrygencka maestria Jana Miłosza Zarzyckiego i dobra powakacyjna forma Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej to pierwsze wrażenia z inauguracji sezonu artystycznego, która w czwartkowy wieczór odbyła się w foyer Sali Widowiskowej ŁOK. Z solistą Januszem Wawrowskim, jedynym w Polsce skrzypkiem wykonującym na koncertach wszystkie 24 Kaprysy Paganiniego, rozmawiał Mirosław Robert Derewońko.
Mirosław R. Derewońko: - Ma Pan 25 lat, więc jest sporo młodszy od Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej, która obchodzić będzie w przyszłym roku 30-lecie. Gratuluję mistrzowskiego występu i zacznę od pytania o początki muzycznej kariery Pana, dzięki któremu duzo starszy pokoleniowo skrzypek Konstanty Andrzej Kulka "spokojnie patrzy w przyszłość polskiej wiolinistyki". Zaczynał Pan jako sześciolatek...?
Janusz Wawrowski: - Tak, ale z opowiadań wiem, że inicjatywę wykazałem wcześniej. Już jako trzyletnie dziecko oświadczyłem mamie, że będę skrzypkiem! Miałem w domu łuk i tym nibysmyczkiem pociągałem po strunkach gitarki. Szkoła muzyczna była sto metrów od naszego domu w Koninie. Zawsze mnie tam ciągnęło.
MRD: - Dzieci często płaczą, że muszą iść na zajęcia, bo tak sobie życzą rodzice.
Janusz Wawrowski: - Ja nie. Najszczęśliwsze dziecko jest wtedy, gdy samo czegoś naprawdę chce i może temu się poświęcić. To poczucie radości od pierwszych chwil jest ważne zwłaszcza w tym zawodzie, gdy ćwiczy się codziennie od trzech do siedmiu godzin. Czasem nawet dłużej, całymi dniami, gdy są próby z orkiestrą. Trzeba to znieść, więc ważne przez lata okazuje się to poczucie wolności wyboru od początku. W muzyce jest trochę jak w sporcie: jeśli się nie ćwiczy, wypada się z formy.
MRD: - Talent dostał Pan w genach?
Janusz Wawrowski: - U mnie w rodzinie nikt nie był muzykiem. Dziadek był lekarzem, rodzice również. Dziadek już jako dojrzały mężczyzna kupił sobie fortepian. Trochę na nim grałem, gdyż jest to mój drugi po skrzypcach instrument, dodatkowy. Jako chłopiec kochałem nie tylko muzykę, ale i moje zwierzęta - świnki morskie, papugi i rybki.
MRD: - Czy to prawda, że aby zostać wirtuozem skrzypiec, trzeba mieć słuch absolutny?
Janusz Wawrowski: - Chyba nie. Słuch absolutny to zdolność do odgadywania dźwięku na jego wysokości. Jeśli ktoś słyszy na przykład dźwięk a zaśpiewany czy zagrany na dowolnym instrumencie, to potrafi go precyzyjnie określić. Skrzypkowi wystarczy bardzo dobry słuch, a do tego duuużo cierpliwości i wytrwałości. Tak jak w każdym zawodzie, gdy chce się osiągać sukcesy.
MRD: - A wracając do talentu... Pańskiego...
Janusz Wawrowski: - Miałem szczęście, że inni rozpoznali go odpowiednio wcześnie. Mój pierwszy nauczyciel Jan Szkalski zaczął mnie wozić na konsultacje do Akademii Muzycznej w Poznaniu. Tam zacząłem liceum muzyczne, które ukończyłem w Warszawie, podobnie jak w 2004 r. Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina. Teraz studiuję w Kunstuniversitat w Grazu. Moimi profesorami byli przez te lata, m.in., Jadwiga Kaliszewska, Bartosz Bryła i Mirosław Ławrynowicz. U tego ostatniego kończyłem liceum muzyczne i jemu dedykowałem swoją debiutancką płytę z nagraniami 24 Kaprysów Niccolo Paganiniego. Profesor już nie żyje. Dużo pracy włożył, żebym te wirtuowzowskie miniatury umiał zagrać. W historii polskiej fonografii chyba nikt tego nie dokonał.
MRD: - W Łomży koncertował Pan po raz pierwszy.
Janusz Wawrowski: - I po raz pierwszy tutaj jestem. Podoba mi się to ciche miasto. Panuje tu taka ciepła, prawie rodzinna atmosfera... Ale dyr. Jana Miłosza Zarzyckiego znam już od dawna. Swój pierwszy koncert symfoniczny zagrałem z nim jako trzynastolatek. Potem wiele razy gralismy, ale nie w Łomży.
MRD: - Co Pan w Łomży poznał?
Janusz Wawrowski: - Salę koncertową i jedną restaurację. W środę cały dzień mieliśmy próby, w czwartek dwa koncerty dla młodzieży, w tym jeden w szkole w Marianowie, i wieczorny występ dla dorosłej publiczności.
MRD: - Miewał Pan w karierze momenty zwątpienia?
Janusz Wawrowski: - Tak, kiedy czułem, że coś mi nie idzie, że się nie rozwijam, że nie robię postępów. Czasem nie wytrzymywałem tego emocjonalnie, a czasem racjonalnie, gdy zastanawiałem się, czy zawodowe koncerty są moją drogą w życiu... Bywały momenty, że zastanawiałem się nad inną profesją. Fakt, zajmowałem czołowe miejsca w liczących się konkursach skrzypcowych, ale konkursy nie są najważniejsze, tylko kontakt z publicznością.
MRD: - Próbował Pan zająć się komponowaniem?
Janusz Wawrowski: - Nie mam na to czasu ani takich zdolności. Zresztą, kompozycji też trzeba się nauczyć. Sam talent nie wystarcza.
MRD: - Kilka słów o Pańskiej rodzinie...?
Janusz Wawrowski: - Mam! Ale żona mówi, żebym dziennikarzy od naszych spraw prywatnych trzymał z daleka.
MRD: - Słucha Pan żony jak dyrygenta?!
Janusz Wawrwowski: - Bardziej!
MRD: - Dziękuję za rozmowę.