Mereczanka
Surowość otoczenia wydaje się największą gwarancją przetrwania skarbów przyrody litewskiej. Dziś te kruche piękno chroni najlepiej ... bieda.
Z ulga witamy brak śmieci na trasie spływu, pojedyncza puszka uwięziona w gałęziach budzi zdziwienie. Jakiż kontrast z rzekami Mazur, gdzie każda mielizna pełna butelek i plastiku oznacza smutek i bezradność. Chcemy wierzyć, że na Litwie turyści postępują tak jak my: odpadki zabieramy ze sobą.
Delektujemy się różnorodnością pejzażu: jeśli Uła wiła się wśród sosen głęboką doliną o piaszczystych, urwistych brzegach, to Mereczanka ma więcej liściastych drzew i łagodniejsze wzgórza, za to inne pułapki wodne: potężne głazy sterczą zdradziecko tuż pod lustrem, często na środku rzeki. Zadziwia ilość źródełek z krystalicznie czystą wodą, które słychać z daleka jak przedzierają się przez kamienie i gałęzie, wytryskując ze zbocza w pewnej wysokości nad rzeką. Okazuje się, że mogliśmy nie brać z domu zapasów wody. W pewnym miejscu odkrywamy na łące niezwykłe źródło, gdzie tuż pod powierzchnia widać błotny gejzer unoszący burchle metalicznego piasku, później odpływający strużką czystej wody do pobliskiego jeziorka. Okolica słynie z leczniczych właściwości mineralnych wód.
W Mereczu zwiedzamy średniowieczne grodzisko, udaje się znaleźć sklep. Kiedy kupuję chleb, jakiś mężczyzna wyraźnie się cieszy słysząc polski język. Żeby sprawić przyjemność Litwinom staramy się w czasie podróży wtrącać choćby pojedyncze słowa z ich pięknego, ale bardzo trudnego języka. W ostateczności pozostawał międzynarodowy język w tych stronach - rosyjski.