Pająk kolekcjonuje motyle
Egzotyczne motyle. Czasem pracuje w ciszy, czasem w hałasie i zamęcie, nawet po awanturze. Porusza się zwinnie w wielobarwnej sieci miniaturowych kropek, kresek i plamek, które w ciemności lśnią tajemniczo. Z jedną pajęczyną uwija się w dwie godziny, nad inną ślęczy dwa miesiące. Pokazał się w Warszawie i Moskwie, w Paryżu i Wilnie , Nowym Jorku i Pekinie. Teraz zjawił się w Łomży!
Lubi rozległe przestrzenie, lecz nie unika ciasnych zakamarków miast. Sięga pamięcią do malowideł naskalnych z grot praprzodków, nieobce są mu totemy afrykańskich plemion, bliski jest rozedrgany rytm świateł metropolii. Geometrię przestrzeni na wielkich jak ściana płótnach nasyca mikroskopijnymi znakami swojej artystycznej obecności.
Krzysztof Pająk. Rocznik 1956. Urodził się i mieszka w Warszawie, gdzie w latach 1979 - 1984 pobierał nauki w Akademii Sztuk Pięknych. Jego mistrzami byli profesorowie Jan Dziędziora i Jacek Sempoliński.
- U prof. Dziędziory lepiej mi się malowało, bo nie znałem jego prac – wspomina Krzysztof Pająk, który otworzył w piątek, 20 lutego A.D. 2009 wystawę swoich efektownych obrazów w Galerii Pod Arkadami w Łomży. - Zakładał na Akademii Solidarność, więc PRL-owskie władze nie pozwalały mu wystawiać. Ujrzałem jego obrazy dopiero w czerwcu 1984 r. w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Był bardzo dobrym pedagogiem, pozwalał na wszystko. W jego pracowni nauczyłem się malować klasycznie.
Kiedy podziwiałem prace Krzysztofa Pająka, to właśnie ich wzruszająco szlachetna efektowność, rozmach czystych i radosnych kolorów oraz potęga zaklętego w nich światła – także w mroku, bo artysta używa farb fluoroscencyjnych – brały górę nad refleksją, o czym te obrazy są, do jakich żródeł sięgają i na jakie ścieżki w myśleniu o sztuce prowadzą wdzięcznego widza.
Zatem najpierw - o czym są?
Trafnie ujmuje podejmowaną przez malarza tematykę Magdalena Wicherkiewicz, ceniony historyk sztuki, publikująca istotne rozważania na temat dokonań artystów współczesnych. W folderze łomżyńskiej wystawy Krzysztofa Pająka tak rzecz przedstawia: “Motywy malowideł naskalnych, afrykańskich, sztuki Majów, kultury Australii i Oceanii. Tajemnicze znaki pisma, monumentalne budowle, sumarycznie, choć estetycznie atrakcyjnie, ujęte sylwetki ludzkie.”
Największe dzieło z takimi motywami zajmuje całą ścianę galerii od podłogi po sufit. W istocie jest złożone z czterech kwadratowych ram, wypełnionych aż pulsującą gęstwą płaskich figur owadów, ptaków, ryb i ludzi. Boki wewnętrznych prostokątów i kwadratów, w których malarz umieścił te setki “żyjątek” nie są jednak obwiedzione konturem, lecz wyodrębnione tłem – rozwodnionym i pastelowym, mimo że to nie akwarela, lecz akryl i olej. Taka konwencja figur w figurach bliska jest Krzysztofowi Pająkowi w wielu pracach.
Jedną z efektowniejszych kustosz wystawy Przemysław Karwowski umieścił w podziemnym aneksie galerii. Długi jak ściana protokąt z wpisanymi dziesiątkami kwadratów: zwykle czarnych, ale przemieszanych z zielonymi, pomarańczowymi czy czerwonymi. I nie byłoby w tym nic – w moim przekonaniu – oryginalnego, bo malarstwo od stulecia przynajmniej żywi się geometryczną zabawą na płótnie, gdyby nie wpisane z kolei w kwadraty koła o tej samej średnicy. Jedne przypominają okręgi na tarczy strzelniczej, inne zwinięte żmije, parasole z góry widziane, kapelusze, muszle czy kameny. Właściwie skojarzeń można mieć tyle co obrazków w kwadratach, zaś każde buduje miłe wspomnienie, tak są estetyczne, staranne I precyzyjne.
Naprzeciwko znalazł sie tryptyk, który miłego wspomnienia wcale nie budzi: 11 września 2001. W centrum replika zdjęcia z krzyża Chrystusa w wersji, jaką zaproponował Caravaggio: spływające bezwładnie ciało Zbawiciela, podtrzymywane przez żałobników. W ciemności podziemi to czarne, spopielałe sylwety ludzi sprzed dwóch tysiącleci. Po obu stronach żarzą się niczym okna biurowców nocą albo żar w ognisku jak lawa wulkanu dwie symboliczne wieże: kwadratowe ramy, drgające tysiącami iskierek o różnych barwach i odcieniach. Tak wstrząsający efekt uzyskał artysta, odwołując się nie tylko do ulubionego malarza z przeszłości, ale i do wzmocnionej fosforyzującą technologią precyzji elektroniki. Krzysztof Pająk tworzy dzieło raz dwie godziny, kiedy indziej cztery miesiące. Pod jego pędzlem raz malują się miejskie pejzaże jak z cybernetycznego snu, kiedy indziej jak prehistoryczne pejzaże z nienapisanej baśni.
Mirosław R. Derewońko
Fot. Marek Maliszewski/4lomza.pl