Baldanders: demon przemiany a istota zła
Pierwszy dzień XX Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego WALIZKA za nami. Przyniósł sporo dobrych wrażeń widzom (i zapewne jurorom) oraz ciekawych znajomości aktorom z Europy (Rosja, Francja, Białoruś, Wielka Brytania, Grecja, Czechy, Niemcy, Bośnia i Hercegowina, Ukraina, Polska). Natomiast piszącemu te słowa ofiarował zaskoczenie...
„Brzydkie kaczątko” Hansa Ch. Andersena jest sztuką-samograjem już ze względu na znaną historię z happy endem (pisklę łabędzi rodzi się w kaczej rodzinie, więc wygląd i zachowanie sprawiają, że staje się odrzutkiem, po czym – nie szata zdobi, pozory mylą – wyrasta na pięknego ptaka). Realizacja Teatru Lalkowego z Sankt Petersburga (Rosja) w reż. Jacques'a Matissen'a nie czyni wyłomu w tradycyjnym ujęciu estetycznym. Jeśli oglądali Państwo rosyjskie „skazki” w pięknie ilustrowanych książeczkach lub w filmach dla dzieci, to nie bylibyście zaskoczeni, lecz miło potraktowani: żadnych poważniejszych eksperymentów formalnych ani interpretacyjnych. Miłe dla oka i ucha.
- Bardzo czytelne relacje między zwierzątkami – skomentował na moje zapytanie Tomasz Rynkowski z TLiA. - Tak czyste, że nawet zrozumiałe dla ludzi, co w teatrze lalkowym, grającym głównie dla dzieci, jest niezwykle ważne.
Podobnie w „Przygodach Pana Puncha” w reż. i wykonaniu Konrada Fredericks'a, aktora z londyńskiego International Punch Showman (Wielka Brytania), który występuje na scenie juz od 1968 r. Napisałem „podobnie” w tym sensie, że nie byliby Państwo zaskoczeni konwencją, choć i bohater odmienny, i realizacja. Mr Punch od setek lat jest bohaterem przedstawień ulicznych. To mężczyzna, który pali, pije, rozgląda się za kobietami i wydaje pieniądze. Oczywiście, popisuje się typowym dla Anglików szczególnym poczuciem humoru (nie zawsze czarnego), czyli na granicy absurdu, groteski i trywialnej dosadności. Mam nadzieję, że tej relacji nie czytają jurorzy, dlatego już mogę zaryzykować stwierdzenie, iż Mr Punch i Mr Fredericks głównych nagród nie zdobędą.
No i obiecana nagroda dla wytrwałych. Teraz Państwu opowiem o „Baldandersie”. Niemal majstersztyk! Szczególnie, gdy pamiętamy, że to WALIZKA, czyli festiwal, który w zamyśle Henryka Gały, jego pomysłodawcy i twórcy prze 20 laty Teatru Lalki i Aktora, miał być dla dosłownie zespołów, mogących się z przedstawieniem pomieścić w jednej walizce (dekoracje, lalki, maski, kostiumy, instrumenty, rekwizyty et caetera...). Choć to Panu Henrykowi nie po myśli, wyznaję jednak zasadę obecnego dyr. Jarosława Antoniuka, że dzięki WALIZCE w poszerzonej formule (większe zespoły i rozmach realizacyjny) nasz festiwal nabiera rozmachu, rangi i zainteresowania. Zresztą sam w takiej ewolucji poglądów dyr. Antoniuka uczestniczyłem, krytykując kolejne WALIZKI za ograniczanie się do teatrów z Europy postsowieckiej, a do tego zaprzyjaźnionych z naszym TLiA. Ale to a propos, bo...
Bo kunszt 24-letniego Marcina Bikowskiego z Zamościa po prostu mnie zachwycił. Sztukę do tekstu Marcina Bartnikowskiego z Warszawy (lat 29), w oparciu o „Księgę istot zmyślonych” Borges'a (Młodzi Czytelnicy z 4lomza.pl zwróćcie uwagę na tego Autora Waszych młodzieńczych lektur, nawet – czy szczególnie...? - jeśli nie macie Go w Waszych lekturach szkolnych), więc ów 24-latek wyreżyserował „Balandersa”. Demona przemiany. Chłopak gra kilkanaście postaci, które są straszne: historia o zębie (-ach) rozrasta się do opowieści o historii ludzkości i jej mitach, od Sfinksa poczynając, a na Chrystusie kończąc (bo Bóg jest wieczny). Jego umiejętności komiczne, pantomimiczne, parodystyczne, cyrkowe i... gimnastyczne po prostu Waszego recenzenta zachwyciły. A „Baldanders” obiecany na początku najwytrwalszym...?
Podobno postać, która się wyimaginowała w jakimś ok. 1578 roku Hansowi Sachsowi (szewc, nie znam, choć mój dziadek Rafał Milewski był szewcem w Łomży: 1909-1939). Po trosze fantazja, po trosze historia detektywistyczna. Labirynt myśli, jak mówi scenarzysta i odtwórca pobocznej, ale nie mniej ważnej roli Marcin Bartnikowski. Jeśli jury ich nie zauważy – będę zdumiony.
Mirosław R. Derewońko