Muzyczny prima aprilis z Orbitą Wiru
Jeden z najbardziej znanych rodzimych zespołów rockowych zagrał w Łomży. Istniejąca od blisko 25 lat Orbita Wiru promowała w pubie „Pod ratuszem” album „Hipis 2020“, który ukazał się tuż przed pandemią; zaprezentowała też przedpremierowo materiał z najnowszej płyty oraz kilka zaskakujących coverów. Warszawskie trio poprzedził Vibrant, który postawił na konkretne, gitarowe granie z pogranicza rocka i metalu. I chociaż koncert odbył się pierwszego kwietnia, to o żadnych żartach nie było mowy.
Pierwsza informacja o koncercie Orbity Wiru i Vibrant w pubie „Pod ratuszem” pojawiła się już 12 lutego, ale jego data i żartobliwy tytuł „Koncert nienażarty“ budziły wątpliwości co niektórych fanów rocka. Jednak ci wszyscy, którzy 1 kwietnia zaryzykowali wizytę w lokalu na Starym Rynku i zdecydowali się wydać 30 złotych na bilet, w żadnym razie nie żałowali, mogli bowiem posłuchać na żywo solidnej, a do tego urozmaiconej, dawki muzyki rockowej. Głównym magnesem była tu rzecz jasna grupa Orbita Wiru, znana z licznych festiwali, programów telewizyjnych oraz nagraniowego dorobku, lokującego ją na styku alternatywnego rocka i nie stroniącego od eksperymentów metalu. Równie dobre wrażenie zrobił też jednak na publiczności siedlecki Vibrant – istniejący co prawda znacznie krócej, bo od niespełna 10 lat, ale powstały jako kontynuacja, założonego jeszcze w 1997 roku, zespołu Outside, a gitarzysta i wokalista Vibrant Leszek Kowalik znany jest z zespołu Jelonka, skrzypka grupy Hunter.
Vibrant ma na koncie dwa albumy, debiutancki „The Hell Is Around Me” z roku 2015 oraz ubiegłoroczny „Trying To Survive”. Zaczęli od mocnego uderzenia z debiutu, siarczystych numerów „Angry Blast“ i tytułowego, brzmiących tak, jakby Black Sabbath postanowili spróbować swych sił w pełnej nieposkoromionej mocy stylistyce Motörhead. Później zrobiło się bardziej doomowo/stonerowo, również za sprawą nowych utworów „Dead Eyes“ i „Blackjack“, ale zespół niejednokrotnie pokazywał, że i w szybszych kompozycjach, jak „Erection Injection (Succubus Song)“, też czuje się doskonale. Z nowego albumu zabrzmiało aż pięć utworów, w tym tytułowy. Vibrant wykonał też „Green Machine“ Kyuss, a całość tego energetycznego występu spodobała się publiczności na tyle, że muzycy musieli zagrać na bis jeszcze jeden utwór.
Orbita Wiru zaczęła od utworów bardziej znanych i najnowszych, z „Z innej beczki“ i „Rodeo“ na czele, potwierdzając, że wciąż kontynuuje, zapoczątkowaną jeszcze w ubiegłym stuleciu, misję tworzenia nieoczywistej, mieniącej się różnymi barwami, mocnej muzyki. Czasem bliższej stoner/doom metalu, jak w tym ostatnim utworze, ale też niekiedy bardziej alternatywnej („Grzecznie proszę“ z niższym, mroczniejszym śpiewem Tomasza Serwatko, jedynego obecnie w Orbicie Wiru członka oryginalnego składu,) czy wręcz industrialnej („My maszyny“ – zbieżność tytułu z kompozycją Farben Lehre przypadkowa).
Wątpliwości nie było za to w przypadku kilku innych utworów, bowiem już jako piąty pojawił się w setliście chyba największy przebój Voo Voo „Nim stanie się tak“. Kolejne klasyki polskiego rocka w ciekawych, bliskich stylistyce Orbity Wiru, opracowaniach, to „Nie wierzę politykom“ Tiltu – aż dziwne, że ten tekst Tomasza Lipińskiego z początku lat 80. wciąż jest tak uderzająco aktualny oraz „Noc komety“ Budki Suflera, poprzedzona zapowiedzią, że to coś dla starych dziadów. I faktycznie, tylko nieco starsi mogli pamiętać, że nie była to kompozycja Romualda Lipki, ale przeróbka utworu „Time To Turn“ zachodnioniemieckiej grupy Eloy, w wersji Orbity Wiry transowa i bardzo energetyczna. Energii nie brakowało też singlowej „Mojej małej furii” i stadionowej przyśpiewce „Choose Like Zinedine Zidane“, która płynnie przeszła w szaloną wersję „Smells Like Teen Spirit“ Nirvany. Tu też nie mogło obyć się bez bisu, a Jacek Kamionowski już zapowiada kolejne imprezy – nie tylko koncerty rockowe, ale też, cieszące się ogromnym zainteresowaniem, występy stand-uperów.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk