Niespodziewana zamiana miejsc
W kinematografii z Hollywood jest cała masa przykładów, że z nieoczekiwanej zamiany miejsc można zrobić tylko komedię. On się budzi w jej ciele, musi golić nogi, wszyscy koledzy chcą go wychędożyć, więc powoli zaczyna rozumieć, jakie to trudne być kobietą. Ta wiedza sprawia, że staje się coraz bardziej wrażliwy i wie już jak ją zdobyć. Film obfituje w gagi wystrzeliwane z szybkością Pendolino i mniej więcej podobnej jakości.
Artyści wszelkiej maści, którzy pod każdą szerokością geograficzną walczą ze stereotypami utrwalanymi przez tępą konserwę, tym razem chętnie z tych stereotypów korzystają. Kasa, panie, kasa. Pekunia non omlet z poglądów. Jedno wcale nie przeczy drugiemu. I tak my mamy kupę śmiechu, a oni kupę kasy. Nasza kupa uzależniona jest jeszcze od poczucia humoru i nastroju jaki towarzyszy nam w danej chwili. Oni mają łatwiej, bo jak się zrobi badania: co? dla kogo i za ile?. to łatwiej później nie stracić. Bilans musi wyjść na plus.
Tymczasem w rzeczywistości, codziennym życiu definiowanym, między innymi, przez owe środowiska artystów jest podobnie. Nasze życie to też film, na którym wielu dobrze zarabia, ale zamiast komedii jest dramat. Nieoczekiwana, jeszcze jakiś czas temu, lub oczekiwana przez nielicznych, zmiana miejsc w życiu realnym wychodzi trochę inaczej. Najczęstsza zamiana miejsc w realnym świecie dotyczy człowieka i Absolutu. Człowiekowi się wydaje, że zamienił się z Bogiem miejscami. Tymczasem to tylko zamiana zachodząca w samym człowieku. Zamiana rozumu z tylną częścią ciała. Przykładów na to jest wiele, ale niedawno pojawił się jeden, który wyjątkowo wyraźnie pokazuje to zjawisko. Przykład dotyczy sprawy z zapłodnieniem in vitro. Matka urodziła nieswoje dziecko – krzyczały krótko, ale jednak, tytuły głównych portali internetowych kraju. W skrócie wyglądało to tak, że ktoś pomylił próbki, wszystko wyszło na jaw w związku z całą masą badań, jakie dziecko przeszło po porodzie. Urodziło się bowiem z szeregiem wad, co się w przypadku majstrowania medycznego in vitro zdarza dość często. Wydaje mi się, że coraz rzadziej widzimy w tego typu doniesieniach coś przerażającego czy choćby dziwnego. Coraz bardziej jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Tymczasem relacje z historii pewnej rodziny jak w soczewce odbijały filozofię dzisiejszego świata. Człowiecze podejście do istot żywych jest pełne sprzeczności, a filozofia życia nabiera cech zwyczajnych konsumenckich wyborów. Z jednej strony, uwrażliwiamy społeczeństwo na los psów i kotów, z drugiej strony, ludzkie życie traktujemy na poziomie medycznych eksperymentów wykonywanych mechanicznie, bez kontroli i procedur. Mimo śnieżnobiałych lekarskich fartuchów, jasnego oświetlenia i nowoczesnego sprzętu, jest to tylko wspomniane już majstrowanie przy człowieku. Decyzje rodziny nie dziwią. Motywy są tu najbardziej szlachetne, bo chęć posiadania genetycznie „własnego” dziecka to naturalne zachowanie człowieka. Problemy dziecka to koszmar dla niego i dla rodziców. Zamiast radości, jest smutek i rozpacz. Z tego powodu zastanawiam się, niestety, nad odległością dzielącą nas od przepaści. Dwa, trzy kroki? Bo ile jeszcze trzeba w dzisiejszym świecie takich przykładów byśmy doszli pewnego dnia do wniosku, że przecież nie ma sensu przedłużać tego cierpienia, można przecież zacząć jeszcze raz. To będzie początek końca cywilizacji, w której wyrośliśmy.
Na straży walki z katastroficznymi scenariuszami mają stanąć posłowie, którzy w osobach swoich leaderów zapowiedzieli zaostrzenie kontroli, stworzenie procedur i wszystkiego, czego brakuje procedurze in vitro. Podobnie jak w innych przypadkach regulowania życia społecznego sprawdzą się na pewno w stu procentach.
Mariusz Rytel