Dobra rada
- Jeżeli wszyscy radzą „sprzedawaj”, kupuj! - tak w dobie kryzysu mówią najlepsi managerowie, prezesi i finansowe grube ryby. Wszyscy, którzy z niejednego kryzysu obronną ręką wyszli. Oprócz znajomości tej nietrudnej do zapamiętania maksymy, trzeba jeszcze przeżyć to i owo. Teoria uzupełniona o doświadczenie przynosi zwykle wymierne korzyści. Znajomość tej i podobnych zasad nie zastąpi wprawdzie lat studiów i pracy, jest jednak doskonałym przyczynkiem do refleksji. Po krótkim zastanowieniu, możemy dojść do wniosku, że jednak jest coś na rzeczy. To całkiem dobra rada. Rady, w ogóle, wracają na podium.
Ciekawe co jest w stanie poradzić kierowcy Skody, kierowca ciężarówki z balami drewna, w którą niedawno wjechał ten pierwszy? Zapewne gdyby nie on był sprawcą zaniedbania, w postaci nieoznakowanego pojazdu stojącego w nocy na drodze, miałby wiele do powiedzenia. I tak pewnie nie stroni od komentowania sytuacji. Podobnie jak znakomita większość przedstawicieli tego zawodu, nie potrzebuje jakiegokolwiek opracowania encyklopedycznego, a nawet zwykłych książek. Sam wszystko wie lepiej. Nawet jeżeli nie wie, co się rzadko zdarza, ma przecież CB. Dopyta się na radiu. Bez generalizowania rzecz jasna. Nie wszyscy, i nie tylko zawodowi kierowcy skorzy są do udzielania rad.
W teorii poradnictwa istnieje jeszcze jedna ważna kwestia. Można ją zobrazować, na przykład odpowiadając na pytanie: co łączy radę, silnik Mercedesa, proszek do prania i długonogą blondynkę? To po prostu towary. I tak jak w ekonomii podlegają prawom popytu i podaży. Gdyby nie było tych, którzy rad nie potrzebują nie byłoby i tych, którzy za wszelką cenę starają się nam wypisać receptę na życie. Pół biedy receptę. Gorzej jak zaczynają stawiać diagnozy, zalecać kuracje i rehabilitacje. Jak w serialu z udziałem wścibskiej cioci. Mimo częstego rozdrażnienia słuchamy, bo od pokoleń słuchanie w nas wpajano. Mówili, że milczenie jest złotem, że lojalność, dyskrecja, że pokorne ciele doi ile wlezie.
I tak słuchamy rad bagiennych autorytetów. Poirytowani, ukrywamy to nawet przed samym sobą. Do tego stopnia, że nawet zaczynamy wierzyć w różne brednie i poddajemy się klakierom, których paru wystarczy, by cały stadion wypełniały brawa. Całe szczęście, że jeszcze politycy boją się otwarcie agitować na stadionach. Za to, dawno już przestali bać się agitować na drogach. Zresztą, ci od polskich dróg, mają tak naprawdę, największy tupet na świecie. Choć może tego nie widać, przy szefach resortu infrastruktury Palikot to mizerny sołtys, pędzący bimber pod Lublinem. Żeby dać się wsadzić na stołek w tej instytucji trzeba być ślepcem stojącym nad przepaścią. Wtedy i tak wszystko skończy się katastrofą. Można być jeszcze kimś, kto ma sporo na sumieniu. Chcesz ukryć twarz? Rozbierz się do naga. - nie bez racji, twierdzą co bardziej doświadczeni.
Taki jeden przedstawiciel ministerstwa infrastruktury, w osobie wiceministra Rapciaka, w odpowiedzi na prośby o poprawę stanu bezpieczeństwa mieszkańców Szczuczyna, miejscowości która o palmę pierwszeństwa w drogowych tragediach walczy już tylko z Jeżewem, poradził zakup i montaż masztu do fotoradaru. Nie zrobił tego pół żartem, przy piwie czy konsumpcji korniszona. Radził tak w oficjalnym piśmie. Pytali, to odpowiedział! Superniania na urzędzie.