Opera w kinie
– Chciałoby się pokazać operę na żywo, ale tu ilość wykonawców przewyższa nasze możliwości finansowe – mówi Jacek Szymański, dyrektor artystyczny i twórca Festiwalu Muzyczne Dni Drozdowo-Łomża. – Nie wyobrażałem sobie jednak festiwalu w Roku Moniuszkowskim bez opery tego wielkiego kompozytora, stąd kinowy pokaz „Hrabiny“, dotąd w Łomży nie wystawianej! Projekcja „Hrabina“ Stanisława Moniuszki odbyła się w kinie „Millenium” jako impreza towarzysząca tegorocznemu festiwalowi. Biletowany seans nie zapełnił kinowej sali na 216 miejsc.
W 1998 roku w ramach Muzyczne Dni Drozdowo-Łomża wystawiono „Nabucco” Verdiego. Przez kolejne lata opery były stałymi punktami programu festiwalu.
– Wystawialiśmy już dwukrotnie „Halkę“ i „Straszny dwór“ w wersjach estradowych i scenicznych, mieliśmy „Verbum Nobile“, a teraz przyszedł czas na „Hrabinę“, chociaż w telewizyjnym nagraniu – mówi Jacek Szymański. – Ta opera to takie połączenie rytmów typowo polskich, zaczerpniętych z muzyki ludowej, na których Moniuszko opierał się w „Halce“ czy w „Strasznym dworze“ z tendencjami światowymi. Studiował za młodu w Berlinie i wiedział, że połączenie tematyki arystokracji miejskiej, tego kosmopolitycznego towarzystwa z pałacu „Pod Blachą“, stojącego w przeciwieństwie do zubożałej szlachty, ale tradycyjnej i nastawionej patriotycznie, będzie czymś ciekawym. Stąd melodie i tańce polskie, ale i nowinki muzyczne, jak włoska aria panny Ewy w akcie II czy aria Dzidziego w akcie III, którą można skojarzyć z jakimś współczesnym songiem musicalowym, bo zupełnie nie przypomina melodii i rytmów Moniuszki.
Biletowany seans nie wypełnił głównej sali Kina Millenium. Melomanom doskwierały zauważalne zniekształcenie obrazu, wynikające zapewne z niedostosowania formatu archiwalnego nagrania do zaawansowanych technologicznie standardów łomżyńskiego kina oraz zakłócenia wizji i fonii. Rekompensował to wysoki poziom artystyczny przedstawienia, zarejestrowanego 15 września 2002 roku w warszawskim Studio S1 im. Witolda Lutosławskiego. Maria Knapik w tytułowej roli, Rafał Siwek, Dorota Wójcik, Leszek Świdziński, Czesław Gałka i Jacek Szymański brylowali na scenie, wspierani przez Jana Englerta, Wojciecha Machnickiego, tancerzy, chór Filharmonii Narodowej p/d Henryka Wojnarowskiego oraz Polską Orkiestrę Radiową pod batutą Wojciecha Michniewskiego. Przedsięwzięcie zrealizowano z rozmachem w roku 130. rocznicy śmierci Moniuszki.
Jacek Szymański na ekranie
Wpływ na zaangażowanie pochodzącego z Łomży tenora mógł mieć fakt, że w roku 1983 Maria Fołtyn, wybitna śpiewaczka i reżyser operowa, doceniła młodziutkiego śpiewaka podczas Ogólnopolskiego Konkursu Moniuszkowskiego, przyznając mu specjalne wyróżnienie, a później obserwowała rozwój jego kariery.
– Dostałem telefon z Teatru Wielkiego z Łodzi, od maestro Wojciecha Michniewskiego – wspomina Jacek Szymański. – Padło pytanie czy mogę przyjechać na przesłuchanie. Nawet nie pytałem o co chodzi, ustaliliśmy termin i pojechałem. Zaśpiewałam arię Alfreda z „Traviaty“ i romans Nemorina z „Napoju miłosnego“, a oprócz tego pan Michniewski wprowadził elementy choreograficzne, rzucając mi na przykład piłkę czy chustkę w celu sprawdzenia czy mam koordynację ruchów. I dopiero po tym przesłuchaniu powiedział mi, że jest taki plan i jak już wszystko będzie ustalone odezwą się.
Działo się to wczesną wiosną, a gdy zapadły już wiążące decyzje Jacek Szymański uczył się swej roli pomiędzy próbami i koncertami festiwalu Drozdowo-Łomża A.D. 2002, doszlifował ją podczas urlopu w Drozdowie, po czym zaczęły się ciężkie, trwające miesiąc próby.
– Nie było to łatwe zadanie, bo pani Maria była bardzo wymagająca, ale sprostaliśmy jej wizji i możemy pochwalić się udaną wersją tej przepięknej opery – podsumowuje Jacek Szymański. – Szkoda tylko, że Moniuszko jest wciąż niedoceniany jako kompozytor. Za mało chwalimy się nim poza Polską, mimo tego, że Maria Fołtyn wystawiała „Halkę“ praktycznie na całym świecie, a teraz dzięki Piotrowi Beczale będzie też wystawiona w wiedeńskiej Staatsoper w kooperacji z innymi instytucjami. A wystarczy przecież posłuchać choćby „Hrabiny“ by przekonać się jak piękne są te melodie i jakiego wielkiego dzieła dokonał, nie tylko jako twórca opery narodowej czy pieśni, ale też muzyki oratoryjnej, w której stosował bardzo nowatorskie, jak na tamte czasy, współbrzmienia.
Wojciech Chamryk