Cudowna Warmia Andrzeja Waszczuka
Andrzej Waszczuk pochodzi z Kwiecewa, ornitologicznej perły Warmii i Mazur, a mieszka w pobliskim Dobrym Mieście. Jedną z jego wielu artystycznych pasji jest fotografia. Potrafi spędzić kilka dni i nocy z rzędu na bezkrwawych łowach, nierzadko na wyciągnięcie ręki od fotografowanych ptaków. Uwielbia też tamtejsze pejzaże, a efekty kilkunastu lat wytężonej pracy podsumował wystawą „100 widoków Warmii“, prezentowaną już w kilku krajach Europy, a teraz w Muzeum Przyrody w Drozdowie. – Większość tych zdjęć, bo około 90%, nie ma nic wspólnego z fotografią cyfrową – podkreśla Andrzej Waszczuk. – Ludzie oglądają tę wystawę i mówią: photoshop, photosphop, ale kiedy robiłem te zdjęcia, to go nie miałem – nie miałem nawet aparatu cyfrowego, tylko analogowego Pentaxa 6x7, średni format!
W przypadku Andrzeja Waszczuka łatwiej byłoby powiedzieć co go nie interesuje i czym się w życiu nie zajmował. Z wykształcenia elektryk, spełniający się jednak w roli stolarza użytkowego i artystycznego, ale też malarz, rzeźbiarz, pasjonat modelarstwa, historii obu wojen światowych, podróżnik, astronom-amator – bez tych wszystkich pasji i zamiłowań czegoś by mu w życiu brakowało. Przede wszystkim jest jednak fotografem. Zaczynał jako młody chłopak pod okiem Mieczysława Wieliczki, później zrezygnował, ale w końcu wrócił do swej dawnej pasji.
– Fotografowanie to dla mnie coś więcej niż pasja, to mój sposób na życie – mówi Andrzej Waszczuk. – Był moment, że żyłem bez fotografii, ale żyło mi się źle, musiałem do niej wrócić i teraz poświęcam jej każdą wolną chwilę. Było to coś, co mnie bardzo pociągało, a jedyne czego żałuję to to, że nie zająłem się też wcześniej fotografią cyfrową, bo dzięki niej bardzo oszczędza się czas – mniej się pracuje w ciemni, nie ma problemów z wywoływaniem filmów, gdzie ważne jest utrzymanie temperatury, dochodzi też do tego toksyczna chemia.
Cyfrowych zdjęć, lepszej i gorszej jakości, mamy jednak na pęczki, zaś wystawa „100 widoków Warmii“ jest jedyna i niepowtarzalna nie tylko z racji doboru tematów, ale też z powodu podejścia autora do światła, kolorystyki poszczególnych kadrów oraz wykorzystywania fotografii analogowej. Dlatego też ten przyrodniczy cykl był już prezentowany nie tylko w wielu miejscach w Polsce, ale też we Francji, Norwegii, dwukrotnie w Niemczech, na Sycylii oraz na Litwie, ukazał się też w tak samo zatytułowanym albumie, jednym z pięciu w dorobku fotografa.
– Wielu z tych miejsc już niestety nie ma, zachowały się tylko na moich zdjęciach – ubolewa Andrzej Waszczuk. – Bukowy las został wycięty, nie ma tam nic. Miejsce z sosnami w zeszłym roku zostało zrównane z ziemią, a bobrowiska, gdzie bobry zamknęły rzekę Kirsnę, bo zbudowały 12 tam, też już nie istnieją – przyjechała koparka i udrożniła rzekę z powrotem.
Wystawę dopełnił pokaz pokaz czarno-białych zdjęć z wczesnych lat 80., ukazujących nie tylko rozwój autora, ale też świat, jakiego już nie ma oraz filmu „Warmia. Ptasi raj”, pokazującego codzienne zachowania ptaków, bardzo płochliwych, ale nie mających pojęcia, że tuż obok jest człowiek z aparatem. Było to możliwe dzięki temu, że Andrzej Waszczuk do perfekcji opanował umiejętność wtapiania się w tło, cierpliwie, bo niejednokrotnie przez wiele godzin, od wczesnej wiosny do późnej jesieni, czekając na jakąś niecodzienną sytuację, choćby w otoczeniu setek żurawi, wręcz ogłuszających go klangorem. I chociaż często bywa i tak, że wraca z takiej wyprawy z niczym, to w żadnym razie nie zniechęca go to do wybrania się na kolejną.
– Zawsze warto! – podkreśla Andrzej Waszczuk. – Człowiek przychodzi zmarznięty, przemoczony i zmęczony, bo fotografia przyrodnicza jest dość trudna, to nie jest tak jak w studio pod dachem, gdzie ustawiamy sobie oświetlenie. Jest też bardzo wymagająca, bo trzeba mieć troszeczkę wiedzy i doświadczenia, do tego samozaparcia no i zgodę rodziny, bo jak nieraz siedzi się w budzie po trzy dni i czeka na dobre światło czy to jedno, idealne ujęcie, to już żarty się kończą!
Wojciech Chamryk