poniedziałek 16.10.2006
Gazeta Współczesna - Dołki pod mammobusami Gazeta Współczesna - Groźne "ślepaki" Gazeta Współczesna - Wirujące rytmy Gazeta Współczesna - Dramat po 60. minucie
Gazeta Współczesna - Dołki pod mammobusami
Mammobusy, czyli ruchome gabinety, w których wykonywana jest mammografia - badanie wykrywające raka piersi w najwcześniejszym nawet stadium, mogą przestać jeździć po naszym województwie. Centrala Narodowego Funduszu Zdrowia zmieniła bowiem zasady kontraktowania tych usług w przyszłym roku.
- Bez podania przyczyny i uzasadnienia tej decyzji, w warunkach szczegółowych kontraktowania programów profilaktycznych na przyszły rok zapisano, że przede wszystkim będą kontraktowane mammografy stacjonarne. Mammobusy mogą wziąć udział tylko w konkursach uzupełniających, o ile będzie taka potrzeba - mówi Wiesław Nalewajko, właściciel NZOZ-u, który dwoma mammobusami jeździ w woj. podlaskim. - Do tego zapisano, że przy badaniach w mammobusach wyniki mają być wydawane w ciągu maksymalnie 5 dni w tym samym miejscu. Żadnych obostrzeń nie ma w stosunku do aparatów stacjonarnych. Gdzie tu równość traktowania podmiotów?
Jeśli NFZ nie zakontraktuje w 2007 r. mammobusów, mieszkankom województwa zostanie badanie w kilku punktach w Białymstoku i jednym w Łomży.
więcej: Gazeta Współczesna - Dołki pod mammobusami
Gazeta Współczesna - Groźne "ślepaki"
Nieoświetlony traktor na drodze może przyczynić się do czyjejś śmierci. Niestety, w gorącym okresie prac polowych rolnicy często zaniedbują podstawowe zasady ostrożności.
Jesienne mgły, szarówki, szybko zapadający zmierzch powodują, że na drogach stało się dużo niebezpieczniej. Dodatkowo na drogach co chwila pojawiają się maszyny rolnicze, najczęściej bez świateł i trójkątów odblaskowych. Nawet jeżeli nadjeżdżający kierowca taki pojazd dostrzeże, to na reakcję często jest już za późno. Niewykluczone, że to właśnie brak świateł był przyczyną piątkowej kolizji w Obrytkach pod Szczuczynem, gdzie osobowy renault wjechał w tył ciągnika.
Rolnicze grzechy
Z obserwacji policji wynika, że większość rolniczych maszyn jest nieprzygotowana do jazdy po drogach.
– Niesprawne przednie i tylne światła, brak tablic odblaskowych i nie podłączone do ciągnika światła przyczep – wylicza sierż. Wojciech Fabin z Komendy Miejskiej Policji w Łomży. – To są najczęstsze grzechy rolników. Do tego dochodzi jazda pod wpływem alkoholu i nieprzestrzeganie przepisów.
Według policjantów rolnicy wiedzą, że nie włączając świateł łamią przepisy, ale to lekceważą.
– Zdają sobie sprawę, że ciągnik jest niewidoczny – podkreśla Fabin. – Ale zwykle tłumaczą, że spieszą się na pole i zapomnieli włączyć światła.
Nawet jeśli policja dostanie zgłoszenie o „ślepym” ciągniku, bardzo ciężko jest go złapać.
– Często przejeżdża tylko z pola na pole – podkreśla mł. asp. Grzegorz Malinowski, oficer prasowy policji w Wysokiem Mazowieckiem. – Zanim dojedziemy, nie ma po nim już śladu.
więcej: Gazeta Współczesna - Groźne "ślepaki"
Gazeta Współczesna - Wirujące rytmy
Dla wielu to tańce-łamańce. Dla nich break-dance to sposób na odnalezienie poczucia własnej wartości i okazja do dobrej zabawy.
Przejechaliśmy z kumplami ponad 260 km żeby tutaj dotrzeć – mówi Damian Kos-trzewski z grupy BC Banda z Lipawy w województwie kujawsko-pomorskim. – Takie imprezy to dla nas rzecz priorytetowa – podkreśla.
Sposób na życie
Damian jest jedną z ponad trzystu osób, które w weekend wzięły udział w czwartej już edycji „Wirującej Strefy”. Co takiego sprawia, że młodzież rzuca wszystko i jedzie nieraz setki kilometrów tylko po to, żeby potańczyć przy muzyce?
– To atmosfera – przyznaje tancerz. – Wszyscy są do siebie przyjaźnie nastawienia i jest dużo osób, od których można się wiele nauczyć.
Na pytanie dlaczego wybrali taniec przy hip-hopie lub break-dance mają jedną, ale prostą odpowiedź.
– Ta muzyka daje możliwość zapomnienia o tym, co się wokół dzieje – twierdzi Weronika z Białegostoku. – Cały czas słyszę, że jestem nikim i nie mam szans na normalne życie. A słowa tej muzyki dają mi wiarę, że jestem kimś.
– Całą swoją pewność siebie zbudowałem na tańcu – podkreśla Damian. – Kiedy tańczę, czuję się pewnie i tę pewność staram się przenieść potem do normalnego życia.
Nie odstrasza ich nawet harówka, jakiej wymaga taniec.
– Ćwiczymy z bratem trzy razy w tygodniu po trzy godziny – przyznaje Damian. – Wielu śmieje się z nas, ale to już mój styl życia.
więcej: Gazeta Współczesna - Wirujące rytmy
Gazeta Współczesna - Dramat po 60. minucie
Piłkarze z Łomży po dotkliwej porażce w Grajewie z Unią Janikowo (1:3) meczem z Lechią Gdańsk mieli poprawić swoje humory. I do 60 minuty sobotniego spotkania wydawało się, że mogą osiągnąć korzystny wynik.
ŁKS remisował 1:1, a gdańszczanie w zasadzie nie potrafili stworzyć żadnego zagrożenia pod bramką Kamila Ulmana. Niestety, po stałym fragmencie gry i błędzie defensywy łomżan gospodarze zdobyli drugiego gola, a w chwilę później, po kontrze, następnego przesądzając o swoim zwycięstwie. Biało-czerwoni po takich dwóch ciosach nie potrafili już się podnieść. Mimo zmian w drużynie, wzmocnieniu siły napadu i zaciekłych ataków lechici pewnie utrzymali korzystny dla nich wynik.
– Zespół nie przepracował okresu przygotowawczego i teraz odbija się to na wynikach. W końcówkach po prostu nie mamy już sił – wskazuje na przyczynę porażek ŁKS-u jego trener. – Brakuje nam też konsekwencji. Czy wierzę, że jeszcze stać nas na zwycięstwo w lidze? Do końca trzeba wierzyć – dodaje załamany porażką w Gdańsku kapitan biało-czerwonych Zbigniew Kowalski. – Tak graliśmy znowu lepiej. I co z tego? Przecież raz jeszcze przegraliśmy – nie daje się pocieszyć piłkarz.
A w pierwszej połowie łomżanie grali naprawdę dobrze. Gdańszczanie nie potrafili skonstruować żadnej groźnej akcji, a ich wszystkie poczynania zatrzymywane były już w środku boiska, gdzie królował Mariusz Marczak. Ten ofensywny pomocnik rozdzielał piłki, strzelał, podawał, był wykonawcą wolnych. Nie wiadomo też, jak by potoczył się mecz, gdyby sędzia w 29 minucie podyktował rzut karny za faul na Andrzeju Rybskim. Napastnik łomżan, po fantastycznym strzale Marczaka, po którym piłka odbiła się od poprzeczki już miał skierować ją głową do pustej bramki, gdy ostro potraktowany został przez bramkarza i jednego z obrońców Lechii. Zamiast „wapna” arbiter pokazał jednak na rzut rożny. – Faul był, ale wiadomo, graliśmy na wyjeździe, przeciwko gospodarzom trudno dyktować rzuty karne – skwitował sytuację Kowalski.
więcej: Gazeta Współczesna - Dramat po 60. minucie