Gra służb specjalnych
"Funkcjonariusze białostockiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wymuszali nieprawdziwe zeznania obciążające głównego akcjonariusza łomżyńskiej spółki. Wspólnie z prokuraturą omal nie doprowadzili firmy do bankructwa" - piesze na łamach Gazety Polskiej Leszek Szymowski.
Przekształcenie własnościowe
Do 2000 r. Józef G. kupił od Narodowego Funduszu Inwestycyjnego pakiet kontrolny spółki PEPEES SA - największej i najbardziej znanej firmy w Łomży, krajowego lidera w produkcji skrobi ziemniaczanej i produktów pochodnych. PEPEES notowany był na giełdzie. Wiosną 2002 r. rada nadzorcza zmieniła zarząd firmy. Weszli do niego dwaj menedżerowie z Lublina: Andrzej Mazurkiewicz i Tomasz Grodzki. Powodem zmiany były niezadowalające wyniki restrukturyzacji PEPEES. Nowy zarząd zaczął oddłużać firmę, wdrożył programy naprawcze, wymienił kadrę zarządzającą i obniżył koszty firmy. Kilka nierentownych spółek sprzedał. Wartość PEPEES i jego kondycja finansowa bardzo się polepszyły. Z każdym miesiącem firma przynosiła coraz większe zyski.
Na początku 2003 r. do Prokuratury Okręgowej w Łomży wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez członków zarządu firmy. Podstawą miało być to, że zarząd sprzedał innym inwestorom nierentowne spółki zależne i nie dokonał aktualizacji wartości akcji Skarbu Państwa (Skarb Państwa miał ok. 10 proc. udziałów). Zawiadomienie o przestępstwie podpisał Ireneusz Sitarski - minister skarbu państwa (minister działał na podstawie doniesienia mniejszościowego akcjonariusza Wojciecha Faszczewskiego, który stara się o przejęcie spółki). Sitarski nie zwrócił się wcześniej o wyjaśnienia do zarządu PEPEES, choć nakazuje mu to prawo. Minister nie wziął pod uwagę, że wartość akcji każdego akcjonariusza była regularnie aktualizowana poprzez kurs giełdowy.
Poszukiwanie „kwitów"
Prokuratura uwierzyła informacjom ministra. Do śledztwa włączono ABW. 26 marca 2003 r. funkcjonariusze Agencji wtargnęli do siedziby PEPEES. Zatrzymali Mazurkiewieża i Grodzkiego. Postawili im zarzut działania na szkodę firmy.
Mazurkiewicz i Grodzki twierdzą, że podczas przesłuchań funkcjonariusze ABW żądali od nich zeznań obciążających prezesa rady nadzorczej Józefa G. - Mówili wprost, że potrzebują od nas zeznań i dowodów obciążających G. Grozili, że jeśli nie obciążymy go, to posiedzimy w areszcie. Rozmowy te odbywały się już od pierwszego dnia po zatrzymaniu - powiedział „GP" Tomasz Grodzki. Tak samo rozmowy z funkcjonariuszami ABW relacjonuje Andrzej Mazurkiewicz. Próbowaliśmy wyjaśnić postępowanie ABW. Rzeczniczka białostockiej delegatury Małgorzata Niebrzydowska zaprzeczyła informacjom zatrzymanych.
Dwaj prezesi nie złożyli fałszywych zeznań obciążających Józefa G. Prokuratura wniosła o ich tymczasowe aresztowanie. Sąd się do tego przychylił.
Po akcji ABW inni menedżerowie bali się podjąć pracę w PEPEES. Rada nadzorcza nie mogła znaleźć chętnych na członków zarządu. Banki i firmy leasingowe wystąpiły o zwrot kredytów. Firma stanęła na skraju bankructwa. Banki nie postawiły firmy w stan upadłości tylko dlatego, że główny akcjonariusz Józef G. poręczył kredyty prywatnym majątkiem.
Nieznajomość prawa
Nowy zarząd PEPEES zlecił kancelarii prof. Stanisława Sołtysińskiego ekspertyzę prawną. Prawnik stwierdził, że „kwestionowane działania zarządu były zgodne z prawem, dokonane z zachowaniem należytej staranności i podyktowane dbałością o interes ekonomiczny PEPEES S. A". Tę opinię i kilka innych (dokonanych przez inne kancelarie prawne) prokuratura i ABW pominęły milczeniem.
W uzasadnieniu postawionych przez prokuraturę zarzutów pojawiały się liczne błędy merytoryczne. Jeden z poważniejszych to nieprawidłowe wyliczenie wartości księgowej sprzedawanych udziałów. Wynosiła ona ok. 660 tyś. zł, w uzasadnieniu wpisano zaś 1,7 min zł. Szkoda wyglądała więc na większą i można było wnosić o wyższą karę, a wcześniej o areszt tymczasowy dla zatrzymanych.
Tomaszowi Grodzkiemu uzasadnienie zarzutów przedstawiono dopiero po 43 dniach od momentu aresztowania. Według prawa należy to zrobić w ciągu 14 dni. Grodzki złożył wniosek o powołanie biegłego sądowego z zakresu finansów i zarządzania. ABW i prokuratura nie zareagowały. Odrzucały wszystkie wnioski oskarżonych zmierzające do wyjaśnienia sprawy. Areszt dla obu menedżerów przedłużono o kolejne trzy miesiące. W tym czasie postawiono im nowe zarzuty - sprzeczne z tym, o co dotychczas ich oskarżano. Prokurator uznał, że zarząd sprzedał spółki zależne zbyt tanio. Wcześniej obstawiał przy tym, że ich działania wyrządziły szkodę. Tymczasem następne zarzuty dotyczą doprowadzenia tych spółek na krawędź upadłości. Kwoty rzekomych szkód ze wzajemnie sprzecznych zarzutów są sumowane po to, aby w akcie oskarżenia widniała szkoda wielkich rozmiarów.
Kuriozalne zabezpieczenie
Pięć i pół miesiąca później prowadzący sprawę prokurator wyjechał na urlop. Dopiero wówczas, na wniosek innego prokuratora, sąd zgodził się wypuścić obu zatrzymanych za poręczeniem majątkowym. Sędziowie ustalili wysokość jednej kaucji na 200 tyś. zł. Tryb wpłaty kaucji odbiegał od zasad zawartych w kodeksie postępowania karnego. Rodzina musiała dostarczyć pieniądze w ciągu trzech dni.
Wkrótce potem śledztwo zawieszono! Przywrócono je dopiero półtora roku później, choć wyznaczona do sprawy biegła nie potwierdziła zarzutów wobec oskarżonych. Prokurator wydał decyzję, o zabezpieczeniu majątkowym na poczet przyszłej kary. W uzasadnieniu czytam „Zważywszy na te okoliczność a zwłaszcza, że sama szkoda wylicz na przez biegłego wynosi 2.308.506,65 złotych należy uznać, że istnieje już w obecnej chwili konieczność zabezpieczenia na mieniu tego podejrzanego, możliwość wykonania orzeczonych w przeszłości kary grzywny i obowiązku naprawienia szkody". Uzasadnienie jest niezgodne z prawdą. W przeszłości wobec żadnego z zatrzymanych nie orzekano jakichkolwiek kar. Poza tym w żadnym z pytań ABW i prokuratury nie pojawia się nawet pytanie o szkodę, nie wspominając już o próbach jej wyliczenia. Biegła nie stwierdziła, że zarząd działał na szkodę firmy. Mimo to prokuratura na podstawie jej opinii oskarżyła zarząd o takie działanie. Nie podjęła jednak żadnej procesowej próby weryfikacji tej opinii. Z końcem października akt oskarżenia sporządził łomżyński prokurator Bogusław Dukacz.
Lex Łomża
Przewodniczącą składu orzekającego została sędzia Wydziału Grodzkiego Sądu Rejonowego Jolanta Małachowska. Mąż sędzi - Sławomir Małachowski - jest naczelnikiem Wydziału II ds. Postępowania Sądowego Prokuratury Okręgowej w Łomży i kolegą z pracy prokuratora Dukacza. Na tę zbieżność zwrócili uwagę oskarżeni. Ich adwokaci wystąpili do prezesa sądu z wnioskiem o wykluczenie sędzi Małachowskiej ze składu sędziowskiego. Argumentowali, że sytuacja ta nie daje gwarancji bezstronności i obiektywizmu. Prezes sądu wydał polecenie, by przewodnicząca składu orzekającego napisała, czy rzeczywiście prokurator jest jej mężem. „Oświadczam, że jestem żoną prokuratora Małachowskiego, i jego powiązanie z prokuratorem oskarżającym jest oczywiste, ale jako sędzia kieruję się wyłącznie dobrem wymiaru sprawiedliwości i sądzę bezstronnie. Okoliczności te mogą jednak wywołać u oskarżonych wątpliwości co do mojej bezstronności dlatego wnoszę o wyłączenie mnie" - napisała w oficjalnym piśmie Małachowska. Przewodniczący wydziału nie wyraził na to zgody i Małachowska nie została wykluczona.
Inni sędziowie Wydziału Karnego złożyli wnioski o wyłączenie ich z rozpoznawania tej sprawy z uwagi na znajomość z oskarżonymi. Okazało się np. że sędzia Jerzy Godlewski jest bliskim znajomym i sąsiadem Artura Bałdowskiego, byłego prezesa PEPEES SA. Jako ostatni wniosek o wyłączenie z prowadzenia sprawy złożył przewodniczący wydziału. W końcu okazało się, że w całym Wydziale Karnym zabrakło sędziów, którzy mogliby obiektywnie sądzić w tej sprawie. Wnioski sędziów o wyłączenie z orzekania rozpatrywał inny sędzia łomżyńskiego sądu. „Znajomości i oskarżonymi nie są wystarczającym powodem do odejścia ze składu sędziowskiego" - czytamy w jednym z uzasadnień negatywnej decyzji. Sędziowie zostali zmuszeni do ferowania wyroków w sprawie swoich znajomych.
Wezwanie szybsze niż czas
Prokurator Bogusław Dukacz ostatecznie podpisał akt oskarżenia i wysłał go do sądu 31 października 2005 r. Dokument ten zarejestrowano w biurze podawczym z datą 3 listopada 2005 r. Sędzi Jolancie Małachowskiej przekazano sprawę 15 listopada, a więc niecały tydzień później. Jednak przy jej decyzji o wyznaczeniu pierwszego terminu rozprawy widnieje data 11 listopada. Sprawa liczy 17 tomów akt z załącznikami. Aby się z nią zapoznać i zrozumieć wszystkie szczegóły, adwokaci potrzebują przynajmniej trzech miesięcy. Sprawa weszła na wokandę w ciągu miesiąca. Rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Łomży, sędzia Janusz Wyszyński, powiedział że to normalne, iż w łomżyńskim sądzie rozprawy wchodzą na wokandę w tym czasie. - Nasz sąd działa sprawnie - zaręczał sędzia Wyszyński.
Adwokaci i oskarżeni nie otrzymywali z sądu listów z oficjalnym zawiadomieniem o terminie rozprawy. Zamiast tego powiadamiano ich o tym telefonicznie. Jeszcze przed pierwszą rozprawą obrońcy otrzymali z sądu listy z oficjalnym pouczeniem, że jeżeli ich klienci nie będą stawiać się na rozprawy, to zastosowane wobec nich poręczenia majątkowe przepadną, a sąd zastosuje areszt tymczasowy. Prawo stanowi, że oskarżony, który już złożył wyjaśnienia, za zgodą sądu nie musi się stawiać na rozprawy, które dotyczą innych oskarżonych w jego procesie. - W niektórych przypadkach niestawiennictwo obrońcy oskarżonego na rozprawę jest równoznaczne z utrudnianiem przez oskarżonego postępowania - powiedział nam rzecznik sądu pytany o to, czy sąd ma prawo aresztować oskarżonego, jeśli nie stawia się jego adwokat - bo takie groźby sąd kierował do oskarżonych.
Prokurator Dukacz dążył do jak najszybszego zakończenia sprawy, jednak popełnił wiele błędów formalnych. Nie załączył informacji z Krajowego Rejestru Sądowego ani informacji z wywiadu środowiskowego na temat oskarżonych. W materiale dowodowym nie zawarł również zeznań świadków. Wszystkie braki uzupełniał już w trakcie postępowania sądowego, dosyłając konieczne dokumenty. Prawo tego zabrania, jednak sędzia Wyszyński nie widzi w tym niczego nieprawidłowego. Łomżyńska prokuratura nie chciała ustosunkować się do sprawy. - Teraz sprawę prowadzi sąd i to jego rzecznik jest właściwy do udzielenia informacji. Jeśli rzeczywiście były jakieś nieprawidłowości w pracy prokuratury, to sąd z pewnością zwróci na nie uwagę - powiedziała nam rzeczniczka prokuratury Maria Kudyba.
Od początku adwokaci mieli problemy z uzyskaniem wglądu do akt. Obrońca oskarżonego ma prawo zapoznać się z aktami sprawy i całym materiałem dowodowym. Tymczasem wnioski adwokatów o wgląd do akt sądowych musiały długo czekać na odpowiedź. Ostatecznie adwokaci uzyskali wgląd do akt pięć dni przed pierwszą rozprawą. Na zapoznanie się z tymi samymi aktami sędzia Małachowska samej sobie wyznaczyła ponad pięć tygodni.