wtorek 31.01.2006
Gazeta Współczesna - Moje, a nie mam wstępu Gazeta Współczesna - Namieszali w mleku Gazeta Wyborcza - Po apelu o oddawanie krwi Gazeta Wyborcza - Podlaski samorząd Kurier Poranny - Zapraszamy do policji, ale nie wszystkich
– Od ponad pół roku mam w ręku prawomocny wyrok o eksmisji lokatorów z mojego budynku, ale nie mogę się ich pozbyć, bo miasto nie ma dla nich lokalu socjalnego. Ci ludzie dewastują mieszkanie i śmieją mi się prosto w twarz – żali się pan Eugeniusz, mieszkaniec Łomży.
Pan Eugeniusz jest właścicielem domu przy ul. Sikorskiego. Cztery lata temu wynajął lokatorom parter i pierwsze piętro budynku.
– Na dole otworzyli kawiarenkę internetową i bilard – wspomina mężczyzna. – Przez pierwsze siedem miesięcy płacili nam zaledwie 300 zł za 150 mkw. lokalu.
Po tym okresie właściciele podnieśli czynsz do 700 zł miesięcznie.
– Problemy z egzekwowaniem pieniędzy za wynajem zaczęły się już po pół roku – wspomina pan Eugeniusz. – Złożyliśmy więc z żoną wniosek do sądu o eksmisję.
Sąd Rejonowy w Łomży orzekł w czerwcu 2005 r. eksmisję i uprawnił rodzinę lokatorów do otrzymania lokalu socjalnego od gminy. To znaczy, że jeśli samorząd nie przyzna im mieszkania, nikt nie może ich ruszyć.
– Lokatorzy odwołali się od wyroku, ale w sierpniu 2005 roku Sąd Okręgowy w Łomży utrzymał go w mocy – podkreśla właściciel. – Tyle lat pracowałem na ten dom, a teraz nie mogę w nim mieszkać, a na dodatek muszę patrzeć, jak lokatorzy dewastują moją własność.
Pan Eugeniusz napisał kilka pism do władz miasta z nadzieją, że przyspieszy przyznanie lokalu zastępczego dla swoich lokatorów.
więcej: Gazeta Współczesna - Moje, a nie mam wstępu
Gazeta Współczesna - Namieszali w mleku
Pod zarzutem nierzetelnego prowadzenia dokumentacji działalności gospodarczej odpowiedzą przed sądem Tadeusz W., Zygmunt B. i Halina G., czyli – odpowiednio – były prezes, jego zastępca i główna księgowa nieistniejącej już Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Zambro- wie. Akt oskarżenia w ich sprawie przygotowała Prokuratura Okręgowa w Łomży.
Sprawa wyszła na jaw na początku 2004 r., kilka miesięcy po włączeniu zambrowskiej mleczarni w strukturę spółdzielni Mlekpol w Grajewie. Na zlecenie jej szefostwa biegli finansowi przeanalizowali dokumentację i odkryli, że OSM ukrywała bardzo poważne straty, oszacowane na ponad 20 mln zł. Zaraz potem sprawa trafiła do łomżyńskiej prokuratury.
Śledztwo potwierdziło te ustalenia. Wobec pogarszającej się od 2001 r. kondycji finansowej spółdzielni w Zambrowie, jej szefowie dokonali na początku następnego roku przeszacowania wartości materiałów i zapasów o 1,1 mln zł. Podobną operację powtórzyli dwukrotnie w 2003 r., gdy wiadomo było już, że dojdzie do połączenia z Mlekpolem. Wartość tego, co posiadała OSM, wzrosła jeszcze o prawie 6,5 mln zł, ale – tak jak za pierwszym razem – tylko na papierze.
Prawda o rzeczywistej sytuacji firmy ukrywana była nie tylko przed przyszłym właścicielem zakładu, ale także rolnikami, udziałowcami spółdzielni w Zambrowie. I to właśnie na nich spadł początkowo ciężar pokrycia strat.
więcej: Gazeta Współczesna - Namieszali w mleku
Gazeta Wyborcza - Po apelu o oddawanie krwi
Trzysta dwadzieścia osób w regionie odpowiedziało na apel o krew po tragicznym wypadku w Katowicach. Tylko wczoraj mieszkańcy naszego województwa oddali honorowo 130 litrów
- Oprócz osób stale z nami współpracujących zgłaszali się przeważnie młodzi ludzie, którzy pierwszy raz oddawali honorowo krew - opowiada Barbara Radziwon z działu dawców i ekspedycji regionalnego centrum krwiodawstwa w Białymstoku. - Chętnych do pomocy było tak wielu, że wczoraj przedłużyliśmy godziny otwarcia naszej placówki.
Cały czas pracownicy centrum pozostawali w stanie gotowości, gdyby trzeba było przewieźć krew do Katowic. Okazało się jednak, że takiej potrzeby nie było.
W niedzielę tylko do stacji w Białymstoku zgłosiło się 90 osób, krew oddało 77 (40 litrów). Wczoraj chętnych dawców było już 171, oddało krew 150 (75 litrów). Na apel odpowiedziały również Łomża, Suwałki, Sokółka, Bielsk Podlaski i Hajnówka.
- Odzew był ogromny - mówi Radziwon. - Zwykle przychodzi do nas do 40 osób dziennie. W ciągu dwóch ostatnich dni podwoiliśmy nasze zapasy. A tych w naszych magazynach jeszcze przed tygodniem zaczynało brakować - powiedziała Barbara Radziwon.
więcej: Gazeta Wyborcza - Po apelu o oddawanie krwi
Gazeta Wyborcza - Podlaski samorząd
Niejasne przepisy spowodowały, że na wczorajszym posiedzeniu sejmiku wojewódzkiego radni podjęli wyjątkowo niejasną decyzję. W związku z tym nie wiadomo, kto zasiada w radzie nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Ani czy owa rada w ogóle istnieje
Podlascy samorządowcy stanęli wczoraj przed koniecznością wyboru nowej rady nadzorczej WFOŚ. Chociaż określenie "wybór" nie jest tutaj najwłaściwszym słowem. Znowelizowana ustawa o ochronie środowiska nie jest w tej sprawie bowiem całkiem jednoznaczna. I tak - rada powinna liczyć siedmiu członków. Sejmik odpowiada za wybór jednego z nich. Pozostałych wskazują kolejno: minister środowiska, Urząd Wojewódzki, organizacje ekologiczne i Zarząd Województwa. Ale sejmik musi wszystkich po kolei zaakceptować.
- Z demokracją nie ma to nic wspólnego - oburzał się Karol Tylenda, jeden z członków Zarządu Województwa. - Chociaż głosujemy nad wszystkimi, to faktycznie wybieramy zaledwie 14 procent składu rady nadzorczej funduszu, będącego jednym z podstawowych narzędzi realizowania polityki samorządu.
Tylenda zauważył również, że trudno radnym głosować na kogoś, kogo nie znają. Najbardziej niepokoił go wyznaczony przez ministra środowiska na szefa rady Mateusz Mroz. To długoletni współpracownik ministra Jana Szyszki. Obecnie pełni funkcję jednego z jego doradców politycznych.
- To zapewne bardzo przyzwoity człowiek, ale w życiu go na oczy nie widziałem i nic o nim nie wiem - kontynuował swoje zastrzeżenia Tylenda.
W końcu radni wybrali sześciu członków rady nadzorczej. Czyli wszystkich za wyjątkiem jednego - właśnie przewodniczącego. Poparła go cała prawa strona sali - za to lewa była przeciw. W tej sytuacji - przy remisowym wyniku trzynaście do trzynastu - sejmik nie zaakceptował jego kandydatury.
więcej: Gazeta Wyborcza - Podlaski samorząd
Kurier Poranny - Zapraszamy do policji, ale nie wszystkich
Aż 185 osób chcą przyjąć w tym roku podlascy policjanci. Wczoraj przedstawili nowe zasady rekrutacji. – Nie ma mowy o obniżaniu wymagań – wyjaśnia podinsp. Waldemar Bućko, naczelnik wydziału kadr i doskonalenia zawodowego w Komendzie Wojewódzkiej Policji.
Zmieniony został test teoretyczny.
– Nie będzie w nim już pytań z wiedzy o sztuce, historii czy języka polskiego. Pozostaną tylko pytania z wiedzy o bezpieczeństwie w kraju i policji – mówi Bućko.
Nie tylko wiedza ogólna
Chętni będą mogli składać dokumenty od chwili, gdy w prasie ukaże się ogłoszenie o rozpoczęciu doboru. Jak mówią policjanci, powinno się pojawić jeszcze w tym tygodniu. Termin składania podań mija 31 lipca. Ale już w maju zostanie wytypowana pierwsza grupa śmiałków, którzy po sprawdzeniu ich danych w rejestrach i kartotekach policyjnych – kandydat do pracy w policji nie może być na bakier z prawem – trafią na test z wiedzy ogólnej, a później sprawności fizycznej.
– Ważne jest, że test fizyczny będzie identyczny i dla kobiet, i dla mężczyzn – mówi komisarz Tomasz Komarewski z KWP.
Jacek Dobrzyński, rzecznik podlaskich policjantów wyjaśnia, że taki sprawdzian pozwoli na wybranie najlepszych. – W zamian oferujemy stabilną pracę w gwarantującej rozwój firmie, która na pewno nie upadnie – dodaje Dobrzyński. Za ile? – Za około 1250 zł brutto miesięcznie – mówią policjanci.
więcej: Kurier Poranny - Zapraszamy do policji, ale nie wszystkich