Pogrzeb czasów COVID-19
Śmierć kogoś bliskiego to ogromny cios. Trudno też wyobrazić sobie sytuację, że nie możemy uczestniczyć w pogrzebie takiej osoby, a coś takiego spotkało niedawno Tomasza Cwalinę z Łomży. – Tata cierpiał na łuszczycowe zapalenie stawów, ale tak poza tym jakoś nie uskarżał się na zdrowie, mimo tego, że miał już 79 lat – mówi Tomasz Cwalina. – Miesiąc temu dowiedzieliśmy się, że ma Parkinsona, ale z tym jeszcze mógłby żyć. Koronawirus zmienił wszystko – był w bardzo ciężkim stanie, miał obustronne zapalenie płuc. Walczył o życie w szpitalu 12 dni, a kiedy 10. listopada zmarł okazało się, że nie będę mógł go pożegnać, bo też byłem chory...
Jeszcze niedawno nic nie zapowiadało śmierci Czesława Cwaliny (+79). Nawet zdiagnozowanie choroby Parkinsona nie było czymś bardzo niepokojącym, ale kiedy zaraził się wirusem SARS-CoV-2, sytuacja stała się poważna. – Po prostu gasł w oczach – opowiada Tomasz Cwalina. – Tu wszystko się na siebie nałożyło: Parkinson, te sprawy łuszczycowe, jego wiek, a obustronne zapalenie płuc przesądziło sprawę, szczególnie kiedy pojawiła się w nich woda. Jednak nie poddawał się, miał zresztą, jak to te starsze roczniki, mocne serce. Liczyliśmy się oczywiście z tym, że może umrzeć, zresztą zawsze prosiłem lekarzy o szczerość, ale nikt z nas nie przypuszczał, że wydarzy się coś takiego.
Stało się jednak tak, że również rodzina śp. Czesława zaraziła się koronawirusem.
– Zachorowałem nie tylko ja, ale i mama, bo przez ostatni tydzień zajmowaliśmy się tatą – mówi Tomasz Cwalina. – Mimo tego, że nie mam jeszcze 40 lat, czułem się fatalnie i tego koronawirusa przeżyłem strasznie, wciąż jestem bardzo słaby i nie mam sił. Dlatego lekarz rodzinny cały czas przedłużał mi tę kwarantanę: miałem ją skończyć 16-tego, ale została przedłużona o cztery dni i nie mogłem załatwić żadnych formalności, nawet odebrać ciała z prosektorium – dopiero mama napisała upoważnienie dla bratowej i udało się to jakoś załatwić, ani tym bardziej być na pogrzebie.
W tej trudnej sytuacji okazało się jednak, że państwo Cwalinowie mogą liczyć na wsparcie nie tylko ze strony rodziny, ale też obcych osób, w tym pracowników zakładu pogrzebowego.
– Pan Tyszko z Firmy Pogrzebowej Epitafium zachował się wspaniale: powiedział, że będą czekać ile trzeba, żeby chociaż część rodziny mogła uczestniczyć w pogrzebie taty, za co mamy do niego ogromny szacunek i jesteśmy mu bardzo wdzięczni – mówi Tomasz Cwalina. – Teraz jest tak, że ciało osoby zmarłej na COVID może leżeć w szpitalu tylko 24 godziny, a zakład pogrzebowy odbierając je praktycznie od razu składa je do grobu. Kremacja dała nam kilka dni czasu, dzięki czemu chociaż mama mogła uczestniczyć w pogrzebie, który odbył się 18. listopada.
Syn był jednak wciąż wyłączony z udziału w ceremonii, ale tu z pomocą przyszła technologia – jego szwagier transmitował pogrzeb online, dzięki aplikacji w telefonie.
– Jacek wpadł na pomysł, żeby przeprowadzić transmisję z pogrzebu – opowiada Tomasz Cwalina. – Na początku wydało mi się to trochę dziwne, ale skoro nie było innej możliwości... Mszy nie widzieliśmy, ale całą drogę do miejsca ostatniego spoczynku i ceremonię pogrzebową tak – Jacek zadzwonił do Małgosi (żony) i już to oglądaliśmy. Było to bardzo dziwne uczucie, ale okazało się, że ta nowoczesna technologia dała mi szansę uczestniczenia w pogrzebie taty chociaż w takiej formie, przynajmniej mogłem to zobaczyć. Dlatego bardzo dziękuję Jackowi za ten wspaniały pomysł, za to, że to wszystko przeprowadził i bardzo nam pomógł, bo odczytał też ostatnie pożegnanie, które napisaliśmy. Jesteśmy też bardzo wdzięczni panu Wiktorowi Tyszko z Epitafium za wielkie zrozumienie naszej trudnej sytuacji oraz lekarzom. Przez 12 dni wydzwaniałem do szpitala o różnych porach i zawsze ktoś podnosił słuchawkę, po czym odpowiadał na każde pytanie – mam do nich ogromny szacunek, bo zawsze ze mną rozmawiali, nikt mnie nie zbywał czy unikał kontaktu.
Wojciech Chamryk