Walizka pełna deszczu
Trzeci dzień „33 Spotkań Teatralnych Walizka – Moje Miasto” upłynął pod znakiem zmiennej pogody. Spektakle grane w południe na ulicy Długiej i w porcie Łomża odbyły się bez przeszkód. „Klapsy” Teatru Pijana Sypialnia na muszli musiały zostać przerwane kilka minut przed końcem z powodu nawałnicy, bo zadaszenie sceny nie chroniło artystów, szczególnie dyrygenta i muzyków, przed zacinającym deszczem. „Jaś i Małgosia” Teatru Falkshow odbył się już zgodnie z planem, ale tylko dlatego, że został przeniesiony z Długiej na scenę Teatru Lalki i Aktora.
Organizowanie imprezy w plenerze zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem, a im bliżej jesieni, tym większe prawdopodobieństwo opadów. Dlatego kropiło już w czwartek, podczas spektaklu Teatru Migro na placu katedralnym. W piątek rozpadało się na dobre, ale wieczorne przedstawienie Teatru Ognia i Papieru na dziedzińcu przed kościołem kapucynów odbyło się już przy sprzyjającej aurze.
Można rzec do trzech razy sztuka, bowiem sobotni spektakl Teatru Pijana Sypialnia na muszli – określenie amfiteatr w odniesieniu do tego miejsca wydaje się przy jego obecnym stanie naciągane – nie został dokończony. Padało już od połowy przedstawienia, ale kiedy burza dała o sobie znać ze zdwojoną siłą nie było mowy o dalszym graniu, tym bardziej, że na niewielkiej scenie było 12. aktorów, siedmioro muzyków i dyrygent. Nie poznaliśmy więc zakończenia przedstawienia „Klapsy” opartego na dawnej legendzie, że gdy Pani Śmierć została uwięziona w magicznej gruszy, ludzie przestali umierać. Byłoby ono ciekawe o tyle, że wcześniej zespół Pijanej Sypialni, znany w Łomży z miejskiej potańcówki „Wodewil warszawski” podczas Walizki 2016, pokazał w groteskowo/absurdalny, celowo przerysowany sposób, że świat bez śmierci byłby miejscem co najmniej dziwnym. Stypa kończąca się wstrząsem, bo zmarła tak naprawdę nie odeszła, samobójca, który mimo wielokrotnych prób nie jest w stanie zakończyć życia – taka codzienność byłaby raczej czymś bardzo nienaturalnym. W świecie bez śmierci nie przeraża już nawet zamachowiec w metrze; przeciwnie, jego obecność ekscytuje współpasażerów, bo chociaż odczuwają oni skutki wybuchu, tracąc na przykład niektóre kończyny, to nikt z nich oczywiście nie ginie.
Nieśmiertelność stała się czymś powszechnym, nikogo nie dziwią słowa „to od 135 lat moje ulubione zdjęcie”, ale czy dzięki niej ludzość coś zyskała? To pytanie pozostaje otwarte.
Ważkich treści nie zabrakło też podczas spektaklu „Jaś i Małgosia” Krzysztofa Falkowskiego, gdzie inspirowana baśnią braci Grimm opowieść okazała się czymś bardzo uniwersalnym, z wielokroć powtarzanym morałem, że z każdej trudnej sytuacji jest wyjście. Inspiracją stały się tu rysunki, które 40 lat temu Krzysztof Falkowski wykonywał w czasie, gdy jego dziadek opowiadał mu bajki, w tym również „Jasia i Małgosię”. – Dzieciństwo chyba nas kształtuje – zauważa Krzysztof Falkowski. – W wieku dziecięcym poznajemy świat, inicjujemy wszystko, są to takie pierwsze zetknięcia z tym, co nas otacza. We mnie jest wciąż bardzo dużo wspomnień z dzieciństwa i staram się to pielęgnować, co jest również moją zawodową potrzebą, bo gram dla dzieci dużo, ale daje mi to świeże spojrzenie, możliwość spojrzenia na coś oczami dziecka, przypomnienia sobie jaki wtedy byłem, jak to rozumiałem – myślę, że jest to cenne i trzeba czasami tak robić.
Bardzo ciekawy efekt końcowy twórca osiągnął dzięki prostym rozwiązaniom – postacie bohaterów wyświetlał na ekranie za pomocą grafoskopu, zmieniając przy tym głosy, czasem grając na gitarze i śpiewając, ale też czujnie reagując na okrzyki i sugestie z widowni.
– Im bardziej dociekliwa publiczność, tym lepiej – mówi Krzysztof Falkowski. – Na tym polega ta zabawa, żeby szukać i improwizować na bieżąco, wtedy jest to żywe. Ja uwielbiam improwizację; wymaga to pewnego rodzaju doświadczenia i przygotowania, bo improwizować ot tak, ad hoc, na niczym to jest trudne. Ale gdy ma się przygotowaną bazę, bardzo określoną formę, wtedy widownia jest skarbem, a taka jak tutaj w Łomży, gdzie widać, że jest to widownia, która chodzi do teatru, widać, że jest związana z tą kulturą, tym większym – grało mi się to przedstawienie znakomicie i czym więcej dorośli i dzieciaki dorzucali tego paliwa, ognia improwizacyjnego, tym było lepiej!
Wojciech Chamryk