Stanisław Wiszowaty (+ 53) nie zagra na akordeonie
„W naszej Łomży piękny widok jest wokoło, gdy zaświeci złote słońce, wszystkim w Łomży jest wesoło...” - śpiewał sobie taksówkarz łomżyński Stanisław Wiszowaty (+ 53) , a za nim zakochani w rodzinnym mieście łomżyniacy z zespołów śpiewaczych i wesel. Na wieść, że odszedł na zawsze w Wielki Czwartek A.D 2020 Stasio Wiszowaty posmutniała Łomża, której nie zagra na akordeonie zdolny i utalentowany wychowanek Henryka Witkowskiego...Ludzie, co go słyszeli, mówili, że „to taki człowiek orkiestra, co zagra na pianinie, akordeonie, perkusji czy gitarze, zaśpiewa i zabawi”.
Lubiłem ze Stasiem Wiszowatym jeździć do pracy taksówką, takim minibusem oklejonym napisami reklamującymi jego fach muzyczny. - Pana Stasia znali wszyscy bywalcy festynów osiedlowych, na Muszli śpiewał i grał, i na organizowanych przez spółdzielnie mieszkaniowe eventach – wspomina znany fotograf Adam Gardocki, pamiętają uśmiech, energię i skoczną muzykę na discopolową nutę.
Stasio ubarwiał rodzinne miasto
Hanka Gałązka, prezes Wspólnoty Polskiej w Łomży, osobiście Stasia nie poznała, lecz zasmucona jest śmiercią wielce, ponieważ – jak tłumaczy - „odszedł ciekawy człowiek, wyjątkowy, oryginalny, który ubarwiał miasto”. Stasio lubił ubierać się zawadiacko, na styl międzywojenny, w stylu Staśka Wielanka, też śpiewaka, i bohaterów przedwojennej Warszawy Stanisława Grzesiuka (1918 - 1963), pisarza z mandoliną i barda folkloru ulicznego. Wielokolorowe koszule, apaszki, kratki szkockie i nakrycia głowy z fantazją – oto Stasia znaki firmowe, rozpoznawcze. A do tego naturalny, szeroki, szczery uśmiech z iskrami humoru w oczach, ilekroć opowiadał o życiu swoim w rodzinnej Łomży.
Jedziemy sobie jakieś 6 lat temu taksówką, a Stasio z zapałem opowiada o swoim nowym pomyśle. Postanowił odświeżyć po 30 latach niegdyś śpiewany przebój autorstwa Henryka Witkowskiego (1916 - 2001), tyle że w nowocześniejszej formie. I taksówka mknie przez Wojska Polskiego, a Stasio jak Jarema Stępowski o stolicy śpiewa: „Bo Łomża ma, bo Łomża ma w całej Polsce jest znana. Przyjeżdżajcie, podziwiajcie, naszą Łomżę pokochajcie!” - w tych słowach najwyższej admiracji i „w skocznym rytmie wychwala pod niebiosa swoje rodzinne miasto”. Co on refren odśpiewa, szczęśliwy, że tak łatwo wpadający w ucho, to ja z rosnącą i irytującą go dociekliwością chcę się dowiedzieć: - Ale co Łomża ma, co ona ma, Stasiu?”.
Nauczyciel mówił o Stasiu „zawzięty”
Jak się jedzie wesoło Wojska Polskiego przez Łomżycę, to pamięta się Wesołą, gdzie Stasio przez 8 – jak sam ocenił – żmudnych lat pobierał nauki gry na akordeonie i z nut u Henryka Witkowskiego, żołnierza 33 Pułku Piechoty, który w orkiestrze wojskowej grał na akordeonie od Marszałka Józefa Piłsudskiego (1867 - 1935), zaś po rozbiciu pułku zaopiekował się instrumentem. - Dla chętnych to był dobry nauczyciel, a dla leniwych nie... – wspominał Stasio z wdzięcznością mądrego pedagoga.
Danuta Waśko pamięta tamtego Stasia ze swojego domu rodzinnego, gdzie na lekcje przychodziło czasami po kilkanaścioro dzieci, chętnych nauczyć się grania. - Stasio był najmniejszym z uczniów taty i jak otwierał wielki miech akordeonu, to leciał z miechem i krzesełkiem na podłogę – śmieje się po około 40 latach do historii zawodowa akordeonistka, kontynuująca po rodzicach prowadzenie Zespołu Maryna Klubu Seniora. - Tata mówił o Stasiu „zawzięty”: grał i śpiewał. Upadał i wstawał.
Była to swego rodzaju "szkoła muzyczna " na Łomżycy. Dzieci uczyły się indywidualnie, ale grywały także wspólnie, tworząc kapelki w zależności od stopnia umiejętności. Te zespoły występowały na różnych szkolnych i harcerskich uroczystościach. Moje dzieci grały w tych dziadkowych zespołach. Jola i Marta Waśko chodziły do jednej klasy ze Stasiem, do Szkoły Podstawowej Nr. 5 na Łomżycy. Stasiu był bardzo zdolnym uczniem i bardzo obowiązkowym. Gra sprawiała mu dużo radości, widać było, że muzyka jest jego pasją. Gdy zaczynał uczyć się grać, był małym chłopcem. Tylko głowa zza akordeonu była widoczna.
Stasio Wiszowaty o własnych talentach wokalnych i muzycznych mówić nie lubił przez skromność. - Niech mnie inni pochwalą – odparł kilka lat temu ze śmiechem. Chciał stworzyć coś lepszego. Nie wiedział tylko, czy uda się skomponować taki szlagier jak „My z Łomży”: - Ale bardzo chciałbym.
Mirosław R. Derewońko
zobacz: