Senat zdobyty z marszu
Rozmowa z ppłk Ludwikiem Zalewskim, po ostatnich wyborach parlamentarnych, pierwszym od 8 lat łomżyńskim senatorem. Gazeta Bezcenna: Panie Pułkowniku... czy może lepiej Senatorze. Jak Pan woli? Ludwik Zalewski: (śmiech) Obie formy dopuszczalne. Wprawdzie stopnień wojskowy się zachowuje, a urząd senatora dopiero do objęcia. GB: No dobrze. Co będzie miała Łomża z tego, że ma swojego senatora. Ludwik Zalewski: Tu trzeba myśleć o mieście w odniesieniu do całego regionu. Nie mamy szans nic zrobić jako jedno miasto oderwane od rzeczywistości.
GB: A Pan o tym mówił?
Ludwik Zalewski: Mówiłem o tym na spotkaniach i oczywiście wtedy pytano mnie o konkrety. Jest jedna ciekawa propozycja, o której trudno mówić w kilku słowach wywiadu. Jednak trzeba postawić na tworzenie wspólnot, związków producenckich. Trzeba działać natychmiast, bo ci ludzie w najlepszym wypadku zaraz przerzucą się na inne formy działalności. Natomiast co z pozostałymi?! To wydaje mi się ważne z tego również względu, że ogromna większość łomżyniaków ma powiązania z regionem, z powiatem, z terenami wiejskimi. I w tym względzie trzeba wyraźnej współpracy. Zarówno miasto jak i powiat prowadzi oddzielną politykę i stara się to robić dobrze. Ale czy nie powinno się tego robić we współpracy? Trzeba skończyć z podziałem na opcje. Jeżeli ktoś zgłasza określony projekt, to inni nie patrzą na to co jest w nim dobre, tylko na to, jaka opcja to zgłosiła. W ten sposób do niczego nie dojdziemy.
GB: Panie pułkowniku, czy Pan czuje się politykiem?
Ludwik Zalewski: Ja będąc jeszcze dowódcą jednostki wojskowej, uważałem, że to określenie teoretyczne. Bardziej pasuje do wypowiedzi naukowca niż do rzeczywistości. Każdy człowiek powinien coś robić. Jeżeli się chce coś zrobić, to wtedy politykę trzeba odłożyć na bok. My za dużo politykujemy. Dużo gadamy, a nie robimy nic. Tak bym ocenił działanie tzw.: polityków. I nie chciałbym używać tego słowa, bo nim zaraziły się warstwy na dole. Radny gminy czy powiatu mówi, że jest politykiem. Oni zostali powołani do tego żeby służyć, a nie politykować.
GB: Głosowało na Pana bardzo dużo osób i to nie tylko poparcie łomżyńskie pozwoliło Panu zdobyć mandat. Czy i jak prowadził Pan kampanię w terenie?
Ludwik Zalewski: Mam bardzo prosty sposób wojskowy. Najpierw bierze się mapę. Kupiłem dwie mapy województwa podlaskiego. Na jednej mapie naniosłem trzydziestu kandydatów z Ligi Polskich Rodzin rozrzuconych po terenie województwa. Na drugiej, tak jak oznacza się przeciwnika, nanosiłem kułkami te tereny, na których mieszkają ci, do których dotarłem. Pozostawały białe plamy w miejscach gdzie nie mogłem sam się pojawić. Korzystałem tu z pomocy posłów z tej samej listy, którzy rozdawali na swoich wiecach również moje ulotki wyborcze. Wprawdzie posłowie między sobą konkurują o elektorat nawet w ramach tej samej partii, natomiast wszyscy działali w tym wypadku na moją korzyść. Poza tym myślę, że przeważył również sposób prowadzenie kampanii. Nikt mnie nie zobaczył wiszącego na plakacie. Jestem tego przeciwnikiem, również zwracając uwagę na to, że można takiemu kandydatowi dorysować wąsy. Mi akurat nie (śmiech), ale można okulary. Chciałem wykorzystać atut munduru w kampanii i głupio bym się czuł, gdybym ja czy ktokolwiek inny leżał zerwany gdzieś pod płotem. Wybrałem po prostu taki nienarzucający się wariant kampanii. Po to też, by nie zakłócać spokoju wyborcy, który niekoniecznie podchodzi do takich kandydatów z sympatią. Efekt przyniósł również pewien łańcuch poczty pantoflowej. Wiadomo, że jeżeli ktoś poda sąsiadowi czy znajomemu ulotkę i powie, że temu człowiekowi można zaufać, to przynosi efekt.
GB: Czyli z szacunkiem do własnej osoby i oszczędnie?
Ludwik Zalewski: Nie wiem czy ktokolwiek chciałby wyrzucać pieniądze w błoto. Wielkość wydawanych pieniędzy też budzi sprzeciw...
GB: ...Dużo Pan wydał na kampanię?
Ludwik Zalewski: Nie. Trudno jest na razie stwierdzić. Na pewno przejechanych 20 tys. km. Ile to wyniesie w przeliczeniu na litry gazu [LPG – przyp.red.] to każdy kierowca wie. Do tego jeszcze trzeba doliczyć wykonanie ok. 40 tys. tych malutkich ulotek ze zdjęciem. To daje wymierny efekt. Moim zdaniem takie ulotki leżące w sklepie za ladą, gdzie przechodzi tysiąc osób dziennie sprawdzą się bardziej niż duże plakaty, które za chwilę ktoś zerwie.
GB. Kto będzie zajmował się teraz fortem, kto będzie oprowadzał wycieczki i zajmował się promowaniem turystycznych walorów Łomży i okolic.
Ludwik Zalewski: Nie dam się od tego oderwać. Na pewno, jeżeli chodzi o prowadzenie strzelnicy, nie ma problemu. Syn zdobył uprawnienia instruktora strzelectwa. Jest jeszcze Klub Fort. Nas jest tam ponad dwudziestu ludzi zarażonych tym bakcylem historii regionu i o dalsze prowadzenie tych akcji też jestem spokojny.
GB: Jest pan w trakcie pewnych przedsięwzięć zawodowych np.: realizacji filmu dokumentalnego o fortach i innych historiach militarnej Łomży. Być może wybór na fotel senatora zaskoczył Pana?
Ludwik Zalewski: Jeżeli żołnierz nie jest pewny zwycięstwa, nie atakuje. Można oczywiście dokonać rozpoznania walką. W moim przypadku po to było rozpoczęte całe to przedsięwzięcie, by doprowadzić je do końca.
GB: Jak to się stało, że startował Pan z listy Ligi Polskich Rodzin?
Ludwik Zalewski: Nigdy nie należałem do żadnej partii. Będąc żołnierzem, do roku 1990 nie byłem członkiem czy to ZMS [Związek Młodzieży Socjalistycznej-przyp.red] ani tym bardziej PZPR. W wojsku był zakaz działania w partii. Natomiast tradycje narodowościowe zawsze pielęgnowane były w mojej rodzinie. Z tych koszar, którymi dowodziłem, mój ojciec wychodził na wojnę. Wal-czył w obronie Nowogrodu, resztę wojny odsiedział w obozie jenieckim. Zawsze przypominam, że najwspanialszym eksponatem w moim muzeum jest pasiak mojej matki z Ravensbrück. Przecież też nie znalazła się tam przypadkiem.
GB: Jeszcze raz gratulujemy i dziękujemy za spotkanie;
Ludwik Zalewski: Dziękuję również.
Romawiał Mariusz Rytel