Bohaterowie są wśród nas... jeszcze
Setki mieszkańców Rajgrodu, Grajewa i okolicznych wiosek, a także wojsko i dziesiątki pocztów sztandarowych oddało hołd żołnierzom 9 Pułk Strzelców Konnych Armii Krajowej. 8 września przed 61 laty, w rejonie leśniczówki Grzędy na Czerwonym Bagnie żołnierze AK stoczyli największą w rejonie bitwę partyzancką II wojny światowej. Około 430 partyzantów zostało otoczonych przez tysiące Niemców. Przy pomniku, w miejscu gdzie rozegrała się krwawa bitwa dwoje żyjących jej uczestników relacjonowało jej przebieg.
W czwartek - 8 września 2005 roku - w rajgrodzki kościele odprawiono uroczystą Mszę świętą w intencji poległych żołnierzy AK. Po niej wszyscy - kombatanci, wojsko, delegacje, młodzież szkolna - przejechali do Grzęd na Czerwone Bagno w miejsce gdzie rozegrała się największa w regionie podczas II wojny światowej bitwa partyzancka.
Stanisław Wiśniewski uczestnik walk 9 Pułku Strzelców Konnych AK – stojąc jeszcze raz w Grzędach na Czerwonym Bagnie tak wspominał bitwę, która rozegrała się tu we wrześniu 1944 roku:
- Upłynęło 61 lat od ostatniej bitwy. Pogoda wówczas było tak jak dzisiaj – słonecznie i gorąco. Nasz pułk miał koncentrację na Grądach Lisie Nory. Pułk liczył 5 szwadrony w tym jeden Narodowych Sił Zbrojnych. W sumie było to około 430 ludzi. Dowódcą był rotmistrz Wiktor Konopko pseudonim Grom. Wówczas ze względów bezpieczeństwa nie wolno było używać nazwisk tylko pseudonimy...
Od dłuższego czasu dawaliśmy się Niemcom mocno we znaki. Na Czerwonym bagnie nie mogli czuć się bezpiecznie. W przed dzień bitwy w naszej zasadzce zginęło trzech wysokich ranga oficerów niemieckich....
Już 8 września z samego rano patrole doniosły, że idą na nas Niemcy. Siła to była potężna – przypadało 10 Niemców na jednego naszego żołnierza. Alarm, zaczęliśmy się wycofywać po drodze zabierając wszystko co mieliśmy – broń, amunicję. Ja jako sanitariusz pomagałem nieść rannego żołnierza...
Cofaliśmy się przed Niemcami do godzin południowych. Było bardzo ciężko – trawa wysoka, miejscami podmokły teren, gorąco – pot zalewał nam oczy... Niemcy spychali nas w widły kanału woznawijskiego i rzeki Biebrzy. Wiedzieli, że my stamtąd już się nie wydostaniemy. Kiedy zbliżaliśmy się do kanału, tam były skoszone łąki – zagrały niemieckie karabiny maszynowe... musieliśmy się cofnąć w krzaki. Na niedużej polance pułk nasz zaległ czekaliśmy... Jeden z dowódców powiedział „chłopcy my chyba już stąd nie wyjdziemy żywi, ale starajcie się jak najwięcej tych (...)synów zabić” Leżeliśmy w wielkiej ciszy. Po lewej mojej stronie był ręczny karabin maszynowy, po prawej ciężki karabin. My leżeliśmy, a Niemcy szli w trzech liniach. Słyszeliśmy ich kroki ich komendy i naraz pierwsza ich linia naszła wprost na nas. Wtenczas pada komenda ognia – zagrała wszystka broń – pierwsza linia Niemiecka tak jak by jej nigdy nie było i wówczas jeden z dowódców krzyczy „chłopcy bagnet na broń. Za ojczyznę. Hura...” Parliśmy do przodu z wielkim krzykiem, tek krzyk było słychać bardzo daleko, ale w nas była ogromna siła.... musieliśmy się mścić, za pomordowanych z rodzin, za kolegów gnijących w więzieniach... Musieliśmy ich niszczyć, w nas była potężna siła, wiedzieliśmy że może stąd już nie wyjdziemy, ale musimy się bić...
Pierwsza niemiecka linia padła od naszych kul, teraz uderzyliśmy na drugą linię, która wcisnęła się w trzecią... no i zaczęła się prawdziwa jadka. Wszędzie gdzie był partyzant naprzeciw stał Niemiec, wszędzie gdzie był Niemiec naprzeciw stał partyzant. Walka trwała i na bagnety, na granaty i... strzelaliśmy jeden do drugiego tak aby jak najwięcej zniszczyć. Tak było przez kilka godzin aż zaczął zapadać zmrok Chcieliśmy pod osłona nocy wyjść, ale Niemcy zapalili stogi i zapalili sztuczne ognie – zrobiło się widno. W grupach mieliśmy przedzierać się do Lipowego Grądu - tam gdzie był nasz obóz.
Nasza grupa miała przewodnika z tych stron który prowadził nas przez jakieś moczary, wielkie trzciny, wody. Tej nocy zaczęliśmy się jednak gubić. Myśmy parli w kierunku Biebrzy i weszliśmy na linię frontu. Z jednej strony rzeki byli Niemcy, z drugiej Rosjanie. Rakiety... w nocy stało się widno jak w dzień. Natrafiliśmy na zasieki z drutu kolczastego, pole minowe i zaraz za nimi potężne kłęby drutu. Przedzieraliśmy się przez cały czas ostrzeliwując się od Niemców. Dopiero rankiem dostaliśmy się na ziemię niczyją - z tyłu mieliśmy Niemców z przodu Rosjan. Tu dopiero odpoczęliśmy. Wolno było coś zjeść, zdjąć buty, wylać wodę, wykręcić onuce. Było nas około 120 ludzi.
Delegacja poszła do Rosjan żeby zezwolili przejść na swoją stronę(...) Rosjanie przeprowadzili nas aż do wsi Dzięciołowo, gdzie nas rozbrojono, a następnie wcielono do 6 zapasowego batalionu piechoty w Dojlidach.
Druga część pułku - około 50 osób - w nocy przedostała się na tyły niemieckie, po czym rozbroili się i w konspiracji przeczekiwali do końca wojny. Dziś żyje nas już tylko 13 osób w tym 3 koleżanki sanitariuszki.”
Kolejnym bohaterem tamtej bitwy, który był i przemawiał w czwartek w Grzędach jest ówczesna komendantka sanitariuszek w sztabie Obwodu Grajewo AK dziś prof. Dorota Skrodzka – jedyna uczestniczka bitwy odznaczona krzyżem Virtuti Militari. - „Uważam to za jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu, że mogłam w to miejsce naszego morderczego boju 8 września 1944 roku przyjechać. Być obecną. Widzieć wszystkich przedstawicieli i widzieć ten młody las i fizyczny który wyrósł, bo myśmy go skosili jak łan żyta – po bitwie wyglądało to jak ściernisko – i widzieć ten najważniejszy młody las naszą młodzież. Wy jesteście tym młodym lasem, który będzie trwał w myśl zasady „nie było nas - był las, nie będzie nas - będzie las”. Wy jesteście tym lasem pamięci, pamięci bez której gatunek ludzki czołgałby się podobnie jak wszystkie inne gatunki. My mamy ten dar, który pozwolił żołnierzowi – młodziutkiemu wtedy chłopakowi – myśmy mówili na niego Staś – pozwolił przekazać te słowa jak to wtedy wyglądało...
Dzisiaj to moje przesłanie dla wszystkich: Nie wolno się w życiu, nawet obliczu największej klęski, poddawać... Dzięki Bogu, że jest pamięć. Przekażcie tę pamięć o tym co potrafi ludzki duch zdziałać. Gdy wypadało 10 wrogów, każdy z wyposażeniem frontowym, a my z określoną ilością amunicji. Ten duch pozwolić nam zwyciężyć, wybić się z tego morderczego okrążenia Przecież to były momenty, kiedy to nie była już walka na broń palną, to była walka na łopatki, na zęby...”
Przez wiele powojennych lat - w czasach PRL - nie wolno było wspominać tej bitwy. Dopiero w latach 80-tych postawiono symboliczny pomnik, który zgodnie z napisem miał upamiętnić żołnierzy podziemia walczących z hitlerowcami. O tym, że byli to żołnierze Armii Krajowej można było napisać dopiero w latach 90-tych.