Zwiedzanie katedry z Andrzejem Wszeborowskim
– Wiele jest jeszcze tajemnic, rzeczy niewyjaśnionych w tej katedrze – mówi inż. Andrzej Wszeborowski. Jego specjalizująca się w konserwacji zabytków firma budowlana kilkakrotnie remontowała tę perełkę mazowieckiego gotyku, jeden z najciekawszych obiektów tego typu w północno-wschodniej Polsce i zarazem najstarszy budynek w Łomży, tak więc lepszego przewodnika do jego zwiedzania nie można było sobie wymarzyć. – Znam tu każdy kąt, niemal każdą cegłę – mówił Andrzej Wszeborowski, oprowadzając po katedrze uczestników historycznego spaceru pod auspicjami Łomżyńskiego Towarzystwa Naukowego im. Wagów.
Łomża nie jest dużym miastem i pod względem liczby zabytków nie może konkurować z innymi ośrodkami. Miasto nad Narwią ma jednak bogatą historię, a najcenniejszym jej przykładem jest późnogotycka, później kilkakrotnie przebudowywana, katedra św. Michała Archanioła z początku XVI wieku. Andrzej Wszeborowski zapoznał więc uczestników spaceru z dziejami świątyni, której podstawą stało się najpewniej prezbiterium dawnej kaplicy zamkowej książąt mazowieckich, a budowę rozpoczęto od dzwonnicy, po czym powstały nawa główna, prezbiterium i zakrystia.
– Wiele jest jeszcze tajemnic, rzeczy niewyjaśnionych w tej katedrze, na przykład błędy przy jej budowie – mówi Andrzej Wszeborowski. – Choćby nawa jest odchylona w kierunku południowym aż o 7 stopni, a przecież budowa takiego kościoła, służącego też jako obiekt obronny oraz miejsce zgromadzeń, regionalnych sejmików, w tamtych czasach to było coś niebywałego, gdy wszystkie domy w Łomży były drewniane. Zastanawia mnie ten brak precyzji, bo przy takiej budowie wszystko było zwykle wyrychtowane idealnie – ktoś musiał popełnić błąd, a o rozbiórce, choćby częściowej, tak kosztownej inwestycji nie było pewnie mowy.
Świątynia przetrwała liczne wojenne zawieruchy, pod koniec XVII wieku została gruntownie wyremontowana po zniszczeniach z czasów potopu szwedzkiego, o mały włos nie wydano decyzji o jej rozbiórce w początku XIX wieku, cudem ocalała też podczas II wojny światowej.
Upływające wieki robiły jednak swoje i zabytkowa budowla wymagała remontów, które nierzadko okazywały się dla wykonawców prawdziwymi wyzwaniami, wymagając ogromu pracy.
– Wyjątkowych trudności nastręczyła nam krypta pod prezbiterium – mówi inż. Wszeborowski. – Schodziliśmy tam około metra osiemdziesiąt pod poziom posadowienia katedry. Oczywiście wszystko było zabezpieczone, ale ta ziemia była jednak naruszona; znaleźliśmy tam nawet pokład ziemi urodzajnej, czarnej, co oznaczało, że kiedyś była to wierzchnia warstwa gruntu. I w miarę podkopywania tego wszystkiego było ryzyko, że te wielkie mury przy ich ciężarze mogą się po prostu złożyć. Rozwiązanie tego problemu podpowiedział inżynier, wynalazca i człowiek renesansu Wojtek Rogowski. Przygotował on projekt konstrukcji, gdzie cała ta krypta opiera się na zasadzie takiego pudełka, wykonanego z potężnych kształtowników, które są poskręcane ogromnymi śrubami, co jest bardzo solidne.
Remont dzwonnicy też był wyzwaniem, bo jej trzykondygnacyjna konstrukcja została bardzo naruszona obciążeniami wynikającymi z pracy trzech dzwonów.
– To był remont bardzo nietypowy – wspomina Andrzej Wszeborowski. – Cała ta konstrukcja była bardzo rozchwiana, więc kiedy skręcaliśmy ją przy pomocy śrub rzymskich, to na górze zostałem sam tylko z jednym człowiekiem, bo jednak było to niebezpieczne. I w pewnym momencie trzask, taki łomot: wskoczyło wszystko na swoje miejsce, przestało się chwiać i zyskało stabilność.
Uczestnicy spaceru mogli przekonać się o tym osobiście, gdyż zwiedzanie dzwonnicy było jego główną atrakcją – widać tu było gołym okiem ile starań Andrzej Wszeborowski włożył w to, aby zachować jak najwięcej oryginalnych, liczących setki lat belek, a ślady remontu na całej konstrukcji jak najmniej rzucały się w oczy. Jest to zresztą widoczne nie tylko w katedrze, ale też w wielu innych jego pracach, by wymienić tylko budynek Sądu Okręgowego, liczne kamienice, aulę i budynek I LO, gmach i aulę Państwowej Szkoły Muzycznej czy Domek Pastora – wszystkie one odzyskały dawny blask, ciesząc oczy i wciąż służąc mieszkańcom Łomży.
– Daj Boże, żeby tak było dalej! – mówi Andrzej Wszeborowski. – Jestem już praktycznie na emeryturze, ale nie mogę się oderwać od tych swoich robót. Nie pracuję tylko w Łomży, bo ekspertyzy czy oceny techniczne kościołów, pałaców albo zamków robię w całej Polsce, miałem też propozycję wyjazdu na długi kontrakt do Niemiec. Łomża jest jednak najbliższa mojemu sercu, ciężko mi się stąd ruszyć, gdzieś wyjechać i mam ogromną satysfakcję widząc jej zabytki wyremontowane przez moją firmę!
Wojciech Chamryk