wtorek 14.06.2005
Gazeta Wyborcza - Władze Warmii Grajewo powiadomią prokuratora o podejrzeniach wobec własnych piłkarzy Gazeta Współczesna - Unikają podejrzeń Gazeta Współczesna - To nie napad, to policja Gazeta Współczesna - Prywatna rura Kurier Poranny - Fatum zawisło nad kardiochirurgią
Władze Warmii Grajewo zadecydowały, że dziś powiadomią prokuraturę o podejrzeniu manipulowania wynikami meczów. Spotkania w trzeciej lidze mieliby "ustawiać" piłkarze Warmii.
- Oczekujemy wizyty policjantów i przesłuchań u prokuratora - mówi Radosław Zolnik, którego wczoraj wybrano na nowego prezesa klubu.
O powiadomieniu prokuratury mówił wcześniej Janusz Szumowski, dyrektor klubu. Szumowski podejrzewał, że piłkarze sprzedali trzy mecze, co przyczyniło się do spadku Warmii do czwartej ligi. Z bezprecedensowym apelem o ukaranie zawodników wystąpili do zarządu nawet kibice.
- Bez względu na to, na jakim poziomie będziemy grać, musimy walczyć uczciwie, bez układów - stwierdził Zolnik.
Podczas wczorajszego posiedzenia władze klubu zdecydowały się zaproponować obecnemu trenerowi Piotrowi Zajączkowskiemu przedłużenie umowy.
więcej: Gazeta Wyborcza - Władze Warmii Grajewo powiadomią prokuratora o podejrzeniach wobec własnych piłkarzy
Gazeta Współczesna - Unikają podejrzeń
Prokuratura Okręgowa w Radomiu zakończyła śledztwo w sprawie nielegalnej wytwórni papierosów zlikwidowanej w maju ubiegłego roku w Łomży przez funkcjonariuszy białostockiego oddziału Centralnego Biura Śledczego. Na ławie oskarżonych zasiądzie 9 osób.
Trzy z nich to mieszkańcy Łomży i Piątnicy, w tym znany przed laty łomżyński biznesmen Jan N., którego prokuratura uznała za kierującego grupą. Pozostała szóstka to obywatele Łotwy i Armenii zajmujący się techniczną stroną produkcji papierosów.
Fabryczka działała przez kilka miesięcy na posesji należącej formalnie do prokuratora rejonowego w Łomży, a użytkowanej przez jego teścia Andrzeja R., który jest także jednym z oskarżonych. Właśnie z tego względu Sąd Rejonowy w Łomży złożył wniosek o wyłączenie go z rozpatrywania sprawy.
więcej: Gazeta Współczesna - Unikają podejrzeń
Gazeta Współczesna - To nie napad, to policja
– Boję się zostawać sama w domu, nie schodzę do piwnicy. Ze strachu budzę się w nocy – łka Bogumiła Łukowska z Grajewa. Do jej mieszkania pomyłkowo wdarli się policjanci, poszukując dilera narkotyków. – Jeden z nich szarpał mnie i uderzył drzwiami, strasznie krzyczeli – przeżywa kobieta.
Dochodziła dziewiąta wieczorem. Do spokojnego bloku przy ul. Kopernika wpada dwóch policjantów, poszukując podejrzanego o posiadanie narkotyków 29-letniego Roberta Ch.
– Na klatce rozlegały się wrzaski i dzikie hałasy. Moje dzieci tak się wystraszyły, że chowały się z płaczem – opowiada wzburzony młody mężczyzna, mieszkający dwa piętra nad Łukowskimi. – Długo nie mogły się uspokoić i zasnąć.
– Właśnie oglądałam telewizję – mówi Łukowska. – Aż podskoczyłam, kiedy zaczęli walić do drzwi. To nie było pukanie, ale przeraźliwy łomot. Zerwałam się i wyjrzałam przez wizjer. Za drzwiami stało dwóch mężczyzn w cywilu. Zapytałam kto i usłyszałam: „Policja, otwierać!”.
Przygnieciona drzwiami
Według Łukowskich, funkcjonariusze byli agresywni i nie zwracali uwagi na tłumaczenia starszych ludzi.
– Oglądam różne filmy sensacyjne, więc wiem, że czasem policja musi działać gwałtownie – mówi emerytka. – Ale mnie jak psa wepchnięto do mieszkania i przygnieciono drzwiami. Czy ja wyglądam na osobę, która ma narkotyki? – pyta.
więcej: Gazeta Współczesna - To nie napad, to policja
Gazeta Współczesna - Prywatna rura
– Gmina chce zmusić nas do tego, żeby wody opadowe z całej okolicy spływały pod naszym budynkiem – denerwuje się Dorota Wojewoda ze wsi Czarnocin w gminie Piątnica. – Działka położona jest najniżej i woda musi tędy spływać – twierdzi wójt Edward Łada.
Państwo Wojewodowie w Czarnocinie mieszkają od kilkunastu lat. Ich dom położony jest po nadnarwiańskiej stronie drogi. Zabudowania sąsiadów po przeciwnej stronie znajdują się znacznie wyżej. Kiedy leje deszcz, woda strumieniami płynie m.in. przez podwórko Wojewodów. Na drodze nie ma kanalizacji deszczowej, która odprowadzałaby wodę.
Budując stodołę właściciele gospodarstwa znaleźli własne rozwiązanie. Pod budynkiem puścili rurę, a dalej przepust obsypany ziemią, który odprowadza wodę aż na ich pole.
– Sami wybudowaliśmy, nikt się nie dokładał – podkreśla kobieta.
Przez lata nie było żadnego problemu. Rozpoczął się wówczas, gdy Wojewodowie rurę zamurowali. Sąsiedzi uznali, że zatrzymują spływ wód opadowych.
– Gmina twierdzi, że na naszej działce jest ciek wodny i nakazała nam udrożnić rury. Z dokumentacji, którą zgromadziliśmy, wynika jednak, że żadnego cieku nie ma – mówi Dorota Wojewoda. – Dlaczego to my mamy rozwiązywać problem, którym powinna zająć się gmina?
więcej: Gazeta Współczesna - Prywatna rura
Kurier Poranny - Fatum zawisło nad kardiochirurgią
Szef kliniki kardiochirurgii Tomasz H. trafił do aresztu. Wziął od pacjenta pięć tysięcy złotych łapówki
Docent Tomasz H. nie narzekał na biedę. Miał prestiż i pieniądze – zarabiał kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie, kilka tygodni temu otrzymał około 30 tysięcy złotych premii. Mieszkał w domu, który dostał od miasta. Mimo to wczoraj wziął 5 tysięcy złotych łapówki.
Białostocka Akademia Medyczna ma wyjątkowego pecha do kierowników kliniki kardiochirurgii. Ponad dwa lata temu w atmosferze skandalu przestał pełnić tę funkcję Bronisław C.
Po doktorze C.
Okazało się, że Bronisław C. wykonywał bardzo mało operacji, przez co zadłużył klinikę na kilka milionów złotych. Nie szkolił lekarzy. Prokuratura prowadziła postępowanie, które miało ustalić, czy doktor C. zaszył jednej z pacjentek trzy igły chirurgiczne, co doprowadziło do jej śmierci. Po naszej publikacji, w której opisaliśmy te wszystkie zarzuty, kierownik kliniki podał się do dymisji, a szefowie Akademii Medycznej odetchnęli z ulgą.
Po kilku tygodniach starań rektor AMB z dumą ogłosił, że nowym szefem kliniki kardiochirurgii zostanie doktor habilitowany z Wrocławia Tomasz H. – Szybko podwoił liczbę operacji, dzięki czemu kardiochirurgia zaczęła przynosić zyski – zachwalał go profesor Lech Chyczewski, rzecznik Akademii.
Nic więc dziwnego, że Tomasz H. szybko zaczął być uważany za zbawcę. Dostał od miasta dom pod Białymstokiem, a od szpitala – bardzo dobry kontrakt menedżerski. Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, szpital płacił mu za każdą przeprowadzoną operację kilkaset złotych. Dzięki takim rozliczeniom miesięcznie zarabiał kilkanaście tysięcy złotych. Akademia płaciła mu też kilka tysięcy złotych miesięcznie za to, że kierował kliniką. Do tego należy dodać coroczną premię za dobre wyniki finansowe. Z tego powodu kilka tygodni temu Tomasz H. zainkasował dodatkowo około 30 tysięcy złotych.
Niedawno, sekretarka kliniki zaczęła go umawiać na prywatne wizyty przed operacją.
więcej: Kurier Poranny - Fatum zawisło nad kardiochirurgią