Lider (z pomocą arbitra) wygrywa w Łomży
W meczu kolejki podlasko-warmińsko-mazurskiej III ligi ŁKS 1926 Łomża przegrał na własnym boisku z liderem rozgrywek, Olimpią Elbląg 1:4. Wynik spotkania mógłby być zupełnie inny gdyby nie bardzo złe i przede wszystkim stronnicze prowadzenie zawodów przez sędziego Marcina Szczerbowicza.
Przez pierwsze minuty gra toczyła się w środku pola. Żadnej z drużyn nie udawało się zagrozić bramce przeciwnika. Kiedy wydawało się, że mądrze grający łomżanie zaczynają przejmować inicjatywę, "z pomocą" gościom z Elbląga przyszedł sędzia Marcin Szczerbowicz. Pochodzący z Olsztyna arbiter dopatrzył się faulu jednego z ełkaesiaków we własnym polu karnym, mimo, że ewidentnie widać było, że interweniujący zawodnik ŁKS-u czysto trafił w piłkę. Decyzja była jednak nieodwołalna i chwilę później Anton Kołosow dał prowadzenie swojemu zespołowi pokonując Oliwera Wienczatka. Kilka minut później ponownie w roli głównej wystąpił sędzia Szczerbowicz. Tym razem arbiter dopatrzył się zagrania ręką Piotra Pisiaka we własnej szesnastce. I z tą decyzją można by się zgodzić gdyby obrońca ŁKS-u zrobił ruch do piłki. W tej sytuacji jednak Pisiak obie ręce trzymał przy ciele i został nabity przez rywala. Drugą jedenastkę w tym spotkaniu wykorzystał tym razem Dawid Kubowicz i po 19 minutach zrobiło się 0:2. Od tego momentu goście grali już bardzo spokojnie kontrolując wydarzenia na boisku. Swoją dużą przewagę udokumentowali trzecim golem. W 39. minucie po rzucie wolnym zrobiło się duże zamieszanie pod bramką ŁKS-u. Niestety w nim futbolówka odbiła się od Pisiaka i wpadła do siatki. Wydawało się, że łomżanie nie będą już w stanie podnieść się i goście zdobędą kolejne gole. Ku zaskoczeniu chyba wszystkich ostatnie pięć minut pierwszej połowy należało do miejscowych. W 40. minucie sygnał do ataku dał Łukasz Zaniewski, który popisał się pięknym strzałem zza linii pola karnego. Tym razem piłkę lecącą pod poprzeczkę zdołał na róg sparować Wojciech Daniel. Dwie minuty później golkiper Olimpii był już bezradny. Po fatalnym wyprowadzeniu piłki od własnej bramki elblążanie szybko stracili ją na rzecz aktywnego tego dnia Rafała Maćkowskiego. Kapitan ŁKS-u znalazł się w sytuacji sam na sam z Danielem. Pierwszy strzał bramkarz gości zdołał jeszcze obronić, ale przy dobitce nie miał szans. Ten gol wlał jeszcze nadzieję w serca licznie zgromadzonej łomżyńskiej publiczności na to, że w drugiej odsłonie ich pupile są w stanie odmienić losy meczu.
Pierwsze minuty po przerwie należały do miejscowych. Podopieczni trenera Miłoszewskiego długimi momentami nie wypuszczali rywali z własnej połowy, jednak nie przekładało się to na dużą ilość sytuacji podbramkowych. Pierwszą w drugiej połowie łomżanie stworzyli sobie w 64. minucie. Po rzucie z autu będący na piątym metrze przed bramką Maciej Malinowski znalazł się w idealnej sytuacji i bez zastanowienia uderzył. Futbolówka przeleciał jednak minimalnie nad poprzeczką. Kilka minut później goście wyprowadzili zabójczą kontrę. Niestety defensywa ŁKS-u nie spisała się wtedy zbyt dobrze zostawiając dużo miejsca zawodnikom Olimpii. Po serii krótkich podań piłka trafiła w końcu do Łukasza Pietronia, a ten strzałem przy słupku podwyższył prowadzenie swojego zespołu. Piłkarze z Łomży, mimo, że przegrywali już 1:4, do samego końca walczyli o zdobycie przynajmniej jednej bramki. Najbliżej byli w 86. minucie, kiedy to po pięknej trójkowej akcji Maćkowski - Sadowski - Zaniewski, ten ostatni uderzył głową tuż obok słupka.
- Okazało się, że nie taki ten lider straszny. Myślę, że przy obiektywnym sędziowaniu ten mecz mógłby być do samego końca na styku. A tak goście dostają dwa prezenty na początku spotkania i wszystko jest ustawione. Szkoda mi tych licznie zgromadzonych kibiców, którzy przez cały mecz bardzo nas wspierali - mówił po ostatnim gwizdku trener Miłoszewski.
Po tej porażce łomżanie zajmują piąte miejsce z dorobkiem 29 punktów. W następnej kolejce, która rozegrana zostanie w sobotę, 7 października, zagrają na wyjeździe z niżej notowanym Zniczem Biała Piska.
is