„Kielich goryczy” na Wielki Post, Wielkanoc i całe życie
Z wysokich i długich schodów na 1. piętrze sali widowiskowej Centrum Kultury w Łomży dwóch agresywnych osiłków zepchnęło młodego, szczupłego chłopaka, który z łomotem spadał na parter. Popychany i lżony, zataczając się w amoku, dowlókł się o własnych siłach do drzwi prowadzących na scenę. Czy to z pomieszania zmysłów po upadku, czy z wyrachowania, potknął się i raz jeszcze jak długi przeleciał wzdłuż sceny. Widać było, że nie jest pijany, chociaż mowę z początku miał nie za bardzo składną. Trudno było się zorientować, kim jest i kogo szuka, póki nie wydukał: - Szymon.
Napastnicy ubrani byli efektownie, lecz dziwnie, jakby na niedzisiejszą modłę: w krótkich tunikach, odsłaniających gołe nogi i stopy w sandałach. Biły po oczach czerwone koszule, srebrne pancerze i masywne naramienniki. Z kolei potłuczony, wstający z trudem z podłogi oszołomiony Szymon w beżowej, płóciennej, prawie parcianej szacie do ziemi. Dało się już poznać, że to teatralny kaskader.
- To nie tylko spektakl teatralny, ale i nasza modlitwa – mówi Sebastian Urbański, kleryk drugiego roku Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, który wyreżyserował widowisko z elementami misterium „Kielich goryczy”, zapraszając do współpracy około 30 osób. Wszyscy z 1. roku, część z 2. i kilka osób z 3., 4. i 5. - Mam nadzieję, że rozważania wpłyną na nasze życie, że będziemy lepsi.
„Moja droga wiedzie w innym kierunku...”
Wybór reżysera, szukającego odtwórcy głównej roli, padł na chłopaka o lekko kręconych włosach ze wsi Poniat w gminie Piątnica i o urodzie przypominającej trochę Jamesa Deana albo Chrystusa z całunu turyńskiego. - Podszedł i zapytał, czy mogę zagrać, zgodziłem się, ponieważ myślę, że taka rola wymaga wczucia się i starania się o stworzenie odpowiedniego stanu duchowego... - opowiada dość nieśmiało Grzegorz Mocarski, 20-letni odtwórca roli 33-letniego w chwili śmierci Chrystusa. Jeśli ciarki przestrachu przeszywały zaskoczonych widzów niebezpiecznym upadkiem Szymona, to rozpaczliwe sceny boleści wyginającego się bezradnie na krzyżu Jezusa mogły przyprawić o płacz z bezsilności. Bowiem w scenach cierpienia Pana i Nauczyciela zarówno reżyser, jak i aktor debiutant zdobyli się na najwyższe poświęcenie, rezygnując z metafory i niedopowiedzenia. Zdecydowali się na maksymalną eksploatację realizmu w ukazaniu scen pasji, graniczącego z weryzmem. Obnażone ciało kleryka - i Chrystusa – słabnące pod naporem wielkiego krzyża i barbarzyńskie bicze, i dzikie wrzaski katujących go rzymskich żołdaków. Bezmyślne okrucieństwo, niepasujące do eleganckich legionistów rzymskich w srebrnym hełmie z piórami, purpurowej tunice, skórzanych sandałach. - W tej roli lepiej wypadłby kleryk z trzeciego lub czwartego roku, który miałby większe doświadczenie w nabożeństwie do Chrystusa – zauważa Grzegorz po zdjęciu za kulisami lnianej szaty i zejściu po spektaklu ze sceny. Kiedy siedzi zmęczony w pierwszym rzędzie, wygląda na luzackiego studenta, a nie na przyszłego księdza proboszcza, czy tym bardziej – Chrystusa Zmartwychwstałego sprzed półtorej godziny. - Nie, nie zostanę aktorem, moja droga przez ziemskie życie wiedzie w zupełnie innym kierunku – uśmiecha się na pochwałę swej przekonującej, autentycznej ekspresji w oddaniu cierpień Chrystusa: w samotności w Ogrodzie Oliwnym, gdy uczniowie śpią, a On przeczuje mękę; w trakcie przesłuchania przez Piłata, gdy nie skorzysta z imponującego daru prostej wymowy; gdy będzie potykał się i upadał pod krzyżem, smagany niemiłosiernie biczami, przy współczuciu Marii i niewiast. Scena wprost filmowa, gdy kona z przejmującym jękiem na krzyżu za grzechy ludzkości... Grzegorz tłumaczy naturalizm swojej roli: - Co może przyciągnąć do Jezusa, jest dobre i stosowne.
Droga Krzyżowa dla człowieka XXI wieku
Konstrukcja spektaklu seminarzystów, z których w rolę Szymona Cyrenejczyka wcielił się Łukasz Brzostowski z Łomży, była przejrzysta. Sceny z pojmania, męki i zmartwychwstania Chrystusa, tak jak je znamy z corocznego Triduum Paschalnego, katechezy i lektur biblijnych, zostały rytmicznie przeplecione występującymi przed kurtynę ludźmi z naszej współczesności. Samotni, pogubieni czy pogrążeni w rozpaczy, pozbawieni nadziei i złudzeń. Jak mają fortunę, to nie mają rodziny, jak mają syna, to syn ma wypadek, jak mają żonę i dziecko, zostają samotnymi ojcami... Miotają się między szkołą a domem, domem a pracą... Ufność w wartość religii z dzieciństwa wyparł wstyd dorosłości. Judasz ze spektaklu trzy lata trzymał stronę Jezusa, głoszącego nauki o królestwie nie z tego świata, bo liczył na wysoki urząd. Rozwiewają się kalkulacje, gasną marzenia, pozostaje zdrada. Mrzonki, wyobrażenia, plany oraz wewnętrzna pustka to przestrzeń, w jakiej snuje się życie wychodzących na proscenium postaci z XXI w. Rozpoznamy siebie, krewnych, kolegów i znajomych. I młodych, i starych. Przemkną nam sceny sytości i bogactwa, nędzy i bezrobocia, przyjaźni z Internetu i miłości na telefon. - Dostałem Cię przez chciwość twoją – mówi Judaszowi Żyd z Eleazar, tocząc nieudane rozmowy w kuluarach historii zbawienia z Kajfaszem i Annaszem, tu wciąż nazbyt sprawiedliwymi jak na wydanie Niewinnego Człowieka na śmierć krzyżową. Zdrajca Judasz odchodzi z tego świata zupełnie sam. Zbawca Jezus w poranek wielkanocny ukazuje promienne oblicze w otoczeniu ludzi Mu wiernych, mimo że szatan, śmierć czy samotność (Krzysztof Szymczak) nie odstępują na krok...
Mirosław R. Derewońko