Jak ambitny Mateusz z Łomży zrzucił zbędne kilogramy
- Jako dziecko byłem szczupłym, drobnym chłopaczkiem, a w mojej rodzinie nie było ludzi otyłych – opowiada Mateusz Zdrodowski, 15-letni uczeń 3. klasy Katolickiego Gimnazjum w Łomży, który postanowił ponad rok temu udowodnić, że potrafi „pokonać siebie”. - Miałem cztery wielkie fałdy na brzuchu, obie nogi jak kloce, rozmiar spodni 42 i w pasie aż 110 cm! Ważyłem 111 kilogramów, ale to mi nie przeszkadzało. Miałem szczęście, bo koledzy nie robili mi przykrości, uczyłem się też dobrze, nie sprawiałem kłopotów w szkole, rodzice się nie martwili. Do czasu pewnej dyskoteki...
Przełomowa w życiu Mateusza dyskoteka odbyła się w „Katoliku”. - Zauważyłem, że jestem gorzej traktowany – wspomina. - Dziewczyny wciągały chłopaków do kółka, a ja stałem pod ścianą. Sam.
Nie czekał do końca zabawy. Wrócił do domu. W ponurym nastroju zaczął układać sobie w głowie plan, jak zrobić „coś dla siebie”. - Miałem świadomość, że sam sobie byłem winien. Przyczyną stał się komputer, o którym marzyłem od dziecka... Dostałem go w prezencie na I Komunię i gdy tylko się nudziłem, grałem w różne gry. Nie wiedziałem, że to stało się uzależnieniem, że jak nałogowiec gram po trzy, cztery godziny dziennie. Rodzice grać mi nie zabraniali, ponieważ nie przeszkadzało to w nauce. Chcieli, bym się nie nudził i był szczęśliwy. Mogłem jeść, co chciałem, i nie katowałem się owocami, warzywami czy surówkami. Uwielbiałem frytki, trzy duże talerze dziennie. Batoniki, cukierki, czekolada zawsze w domu, a czipsy i chrupki po szkole. Do czego obżarstwo i łakomstwo doprowadziły...? W czwartej klasie podstawówki 81 kilo! Jak rok temu ważyłem się w domu, byłem przerażony, że zabraknie 115-kilowej skali. Uff, załamanie. Miałem nadzieję, że z szaleńczego tycia wyrosnę, gdy przyjdzie dojrzewanie. Nieubłagana waga nie pozostawiała złudzeń. Rosłem i tyłem...
Dieta cud tylko dla wytrwałych
Mateusz jest przekonany, że 70 procent sukcesu dała ostra dieta 11-składnikowa: sok pomidorowy, herbata zielona, woda; olej lniany; pierś kurczaka i indyka, ryba; ryż, płatki ryżowe, owsiane, kasza gryczana. Chleb, bułki, masło i wędliny poszły w odstawkę. - Na zapach soku pomidorowego robiło mi się niedobrze, a zacząłem pić szklankami – śmieje się chłopiec. - Przez cztery ostatnie miesiące liczba samemu przygotowanych posiłków wzrosła z pięciu do siedmiu, co półtorej godziny. Jeżeli jemy zbyt dużo, nieregularnie, w za dużych odstępach czasu, organizm traktuje to jako głodzenie i odkłada sobie „na zapas”. Nie mogłem do tego dopuścić, przecież miałem dokładnie odwrotny cel. Nie muszę jeść kotleta schabowego, smażonego w panierce, o wiele zdrowszy jest schab pieczony.
Odpowiednią dla Mateusza dietę stworzył Robert Modzelewski, trener w siłowni „Ewa” w Łomży. Z setek próbujących zmagań z niesforną tuszą młodzieńców i mężczyzn, tylko dziewięciu udało się przez 20 lat pracy szkoleniowca połączyć ten rygoryzm diety i obciążenie treningiem, m.in., mistrz Polski juniorów w kulturystyce Łukasz Gutowski (2008). Z kieszonkowego i oszczędności Mateusz opłacił zajęcia z trenerem personalnym, osobistym, sześć razy w tygodniu. - Trener skomponował mi ćwiczenia siłowe i aerobowe „na rzeźbę”, waga przestała rosnąć, spadał tłuszcz, rosły mięśnie, byłem zadowolony – opowiada z zapałem przyszły atleta. - Mama cieszyła się, że koszulki robią się za luźne, że spodnie się marszczą. Jedną parę zostawiłem: dwiema nogami wejdę w jedną nogawkę.
- Mateusz dążył do celu i go osiągnął – chwali trener. - Bez ostrej diety i dyscypliny ćwiczeń nie ma szansy na sukces. Rzadko to się zdarza, bo większość młodzieży zajmuje się wyłącznie Internetem. Na siłowni grzebią w komórkach, a po dwóch, trzech dniach znikają. Osiągnięcie będzie rzutowało na przyszłość chłopaka: zawsze będzie miał przed oczyma sukces, który zawdzięcza swojej pracy.
Szczyt marzeń na drugim piętrze
Treningi zaczął w styczniu 2014, po trzy w tygodniu, zwykle dwie godziny. W kwietniu ulga – 101 kg, zmniejszył się obwód pasa, szczuplały uda. Kryzys w wakacje: jeździł dużo rowerem i myślał, że tym zastąpi ćwiczenia. Wrócił znów do rygoru siłowni: w ferie zimowe 11 treningów na tydzień. Pamięta najbardziej wykańczające: 45 minut wchodzenia z10-kilowymi hantlami na drugie piętro.
- Musiałem odciąć się od świata, nie oglądać się za dziewczynami, skupić się na treningach i nauce – analizuje źródła udanego zamiaru. - Zaciskałem zęby w trudniejszych momentach, musiałem sam organizować sobie czas, ponieważ nie było nikogo, kto robiłby to za mnie, więc nie było wymówki.
Nie potrafi wytłumaczyć, czemu wraz z motywacją do intensywnych i częstych treningów pojawiła się mobilizacja do solidnej nauki. Może przez to, że stawał się mniej ociężały? Może odtruwał się z toksyn? Może to potwierdzenie starej greckiej prawdy, że w zdrowym ciele mieszka zdrowy duch? Jakby tego fenomenu nie tłumaczyć, Mateusz uzyskał na semestr w trzeciej klasie KG średnią 4, 93. Większość znajomych dopingowała chłopaka, wierząc w powodzenie niewyobrażalnej przemiany. Niektórzy koledzy krytykowali: za małe postępy i brak kaloryfera z mięśni na brzuchu. Nie cieszyli się z postępów w chudnięciu ambitnego grubasa, docinali, że to nienormalne ważyć wszystko przed jedzeniem i notować w zeszycie każdą kalorię. Niektórzy mieli pretensję, że nie poświęca im czasu.
- Najcięższy trening w życiu i najwyższa średnia w nauce - podsumowuje 15-latek, który po roku pracy i dyscypliny zrzucił wagę ze 111 kg do 75 kg, a z 38 procent tkanki tłuszczowej do siedmiu. I nie zamierza na tym poprzestać: marzy mu się dobre liceum oraz puchar w zawodach fitnessowych.
Mirosław R. Derewońko