Chaos, nerwy, brak lekarzy dla „obcych” chorych
34 osoby dorosłe i sześcioro dzieci skorzystało w piątek od godziny 8. do 18. z porady lekarskiej w izbie przyjęć Szpitala Wojewódzkiego w Łomży; ponadto sześć osób zostało także przyjętych przez pielęgniarkę, dokonującą koniecznych, wcześniej zleconych iniekcji. A w poniedziałek, 5. stycznia, w południe około 30 osób wystaje na korytarzu i wysiaduje na ławkach przed poradniami szpitala, dokąd są też kierowani z izby przyjęć. To skutek zamkniętych od Nowego Roku gabinetów lekarzy rodzinnych w Łomży z Porozumienia Zielonogórskiego, które próbuje wynegocjować od pół roku z ministerstwem zdrowia oraz NFZ kontrakty na leczenie w ramach podstawowej opieki zdrowotnej.
Kiedy wchodzi się od strony podjazdu do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, nic nie zapowiada bałaganu, braku informacji, oznakowania, a co za tym idzie - nerwów i godzin przesiedzianych w kolejnych kolejkach przez chorych i towarzyszących im zdrowych. - Mąż już od wigilii skarżył się, że bardzo boli go pięta, tak że nie może chodzić... – opowiada Cecylia Domurat (lat 71) z Łomży.
Kilka godzin w kolejce po... skierowanie
Przyjechała ze starszym o rok małżonkiem do szpitala po godz. 9., a skierowanie na badanie dostali po prawie czterech godzinach. - Na SOR utworzyła się jedna kolejka, potem jakiś pan powiedział, że po drugiej stronie SOR-u jest druga, a lekarz dyżurny nie przyjmuje pacjentów z POZ-ów, tylko z wypadków. Fakt, w międzyczasie przychodzili kolejni ludzie, pojedynczo, po dwie osoby, widać, że coś poważnego, jak ręce pokrwawione, głowy owinięte bandażami. Horror jakiś, panuje bałagan. Najpierw z SOR-u wysłali nas do poradni ortopedycznej, stamtąd do internistycznej, no i teraz tutaj.
„Tutaj” to wąski korytarz, z obu stron zastawiony ławkami, tuż pomiędzy poradniami okulistyczno-laryngologiczną a położniczo-ginekologiczną naprzeciwko. Zdezorientowani ludzie próbują ustalić, kto pierwszy, kto ostatni. Ponad dwadzieścia osób czeka po dwie, trzy godziny, dochodzą następni. Za starszą panią, która się martwi, że jest strasznie zaziębiona, młodziutka dziewczyna, czekająca na skierowanie do dermatologa. Po trzech godzinach bezskutecznego wyczekiwania na skierowanie i przyjęcie przez laryngologa Paweł Łada (lat 29) nie wytrzymuje nerwowo, zaczyna ubierać córki: czteroletnią Darię i siedmioletnią Oliwię. Dziewczynka wyraźnie ma zapalenie ucha, które ją boli i z którego cieknie ropa. - Nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje... – ocenia chaotyczne ruchy personelu i pacjentów mężczyzna. - Jadę do domu, kupię coś na własną rękę albo zamówię wizytę prywatną.
Może chociaż części chaosu i zamieszania udałoby się uniknąć, gdyby od wejścia na SOR pojawiła się widoczna i klarowna informacja, gdzie mają się udać „obcy” pacjenci z POZ, którym nie urwało ręki. Tymczasem jedyna żywa dusza w tym olbrzymim pustym holu siedzi za szczelnie zamkniętym z powodu zimna okienkiem w opatrzonym dużą tablicą przeszklonym Biurze Przyjęć. Ani tu cienia żywego ducha, ani śladu informacji na drzwiach, ścianach, czy gdzieś przyjmują lekarze „rodzinni”.
„Dla szpitala to nie jest taki złoty interes”
NFZ za przyjętego przez lekarza pacjenta ma zapłacić szpitalowi 45 zł; zaś za wizytę u pielęgniarki – 12 zł. W kontrakcie 2014 NFZ płaci lekarzom rodzinnym za pacjenta przychodni 8 zł. Na miesiąc.
- W piątek, 2. stycznia, nie było jakiegoś straszliwego nalotu, z tego, co widziałam na korytarzu... – uspokaja Hanna Majewska – Dąbrowska, zastępczyni dyrektora łomżyńskiego szpitala. - A więcej osób rejestrowało się po południu... Trudno powiedzieć, jak będzie w poniedziałek i w następne dni. Zaproponowane przez ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza 45 zł „za pacjenta” u lekarza szpitala to nie do końca dla nas taki „złoty interes”. Musimy oddzielnie zatrudnić do przyjęć chorych dwóch lekarzy i pielęgniarkę, a do tego pokryć koszty badań, które oni zlecą, czasami kilku i kosztownych. Dla naszych lekarzy każdy z przychodzących pacjentów jest „obcy”, tj. nie mamy rozpoznania jego przypadku chorobowego i dokumentacji. Potrzeba im czasu i weryfikacji stanu pacjenta po wizycie. Na ten moment, czyli po pierwszym dniu przyjmowania awaryjnie pacjentów z POZ-ów, nie mamy rzeczywistego rozrachunku. Inaczej trzeba rozliczać lekarzy kontraktowych, inaczej tych na umowę o pracę, dochodzą godziny nadliczbowe... Jest zamieszanie, fakt, ale i nas zaskoczył faks z NFZ 40 minut po północy 2. stycznia, że jest konieczność zabezpieczenia podstawowej opieki zdrowotnej. Dużo osób miało do ostatniej chwili nadzieję, że jednak dojdzie do porozumienia z Porozumieniem.
Na piętę Tadeusza – lek przeciwbólowy
Wicedyrektor Majewska – Dąbrowska podkreśla, że szpital dopiero w sylwestra zadeklarował, że w sytuacji bez wyjścia będzie przyjmować. - Mamy nadzieję, że mimo usztywnienia stanowisk, strony uzgodnią warunki kontraktów na rok 2015... - podsumowuje. - Sytuacja nie może się przedłużać, bo dezorganizuje lecznictwo na poziomie podstawowym, jak na poziomie oddziałów i poradni szpitala. W korytarzu zjawia się elegancka, a blada jak śmierć 40-letnia kobieta. Ludzie się od niej odsuwają. Opowiada znajomemu, że ma chore zatoki, potrzebuje antybiotyku. - Po dwóch godzinach czekania zaczęłam przeglądać w głowie nazwiska znajomych lekarzy – mówi ze łzami. - Którzy mi pomogą.
71-letnia Cecylia Domurat dostała się po czterech godzinach do lekarza, który przepisał mężowi... lek przeciwbólowy i kazał czekać, aż rodzinni otworzą gabinety. Na rentgen skierowania poskąpił, choć 72-letni Tadeusz Domurat przekonywał, że z prześwietleniem szukałby pomocy u ortopedy...
Na pomoc alergologa dla syna liczy Magdalena Tyszka (lat 25), która z mężem i dwuletnim Igorem przyjechała ze wsi Rosochate Kościelne, gdzie ośrodek jest zamknięty. - Nie mamy skierowania od lekarza rodzinnego, lekarz dyżurny na pogotowiu w Zambrowie też nie dał – żali się mama. -Jeden alergolog wypisał Igorowi leki, ale nie przyniosły skutku. Nie wiem, czy w Łomży ktoś się zlituje...
Mirosław R. Derewońko