Fotografia drogi Krystyny Berndt
Krystyna Berndt, teatrolog i autorka filmów dokumentalnych, jak np. „Wołkow”, zjeździła kawał świata, od Europy do Indii, gdzie przebywała dłuższy czas. Jednak prawdziwą przygodą jej życia okazał się przyjazd na biebrzańskie bagna i w dolinę Narwi, gdzie od kilkunastu lat utrwala urokliwe wiejskie zakątki i ludzi je zamieszkujących. Efekty jej pracy zaprezentowano w Muzeum Przyrody w Drozdowie na wystawie „Filozofia stodoły”. – Jestem człowiekiem z pasją – podkreśla Krystyna Berndt. – Nie umiem robić niczego w sposób letni, a fotografowanie to taki dodatkowy atut, że mogę wędrować, jest to ciekawe, nie nudzę się, jak mam mniej sił idę powoli. Idę fotografować, bo ten aparat jest takim moim kosturem podróżnym i pozwala mi się zatrzymać!
Krystyna Berndt utrwala i przybliża świat, który nieuchronnie odchodzi w przeszłość, wypierany przez nowoczesność. Dlatego jej wystawa „Filozofia stodoły” była niedawno z powodzeniem prezentowana w rodzinnej Bydgoszczy autorki, w Toruniu, a ponad cztery lata temu w łomżyńskiej Galerii Pod Arkadami.
– Najpierw zainteresowałam się dzikimi bagnami biebrzańskimi, ale ponieważ bardziej interesują mnie ludzie – poszłam w wioski – mówi Krystyna Berndt. – Wcześniej zwiedzałam wszystkie parki narodowe, brakowało mi biebrzańskiego i tak tu trafiłam. Fascynuje mnie to, że jesteśmy tu jednocześnie blisko nieba i ziemi, obracam się tu cały czas pomiędzy świętością a profanum, bo tutaj to profanum jest o wiele głębsze niż w Wielkopolsce, silne, mocne, zupełnie jak u Redlińskiego. Przeważa tutaj ta sakralizacja i to jest niesamowite, bo w żadnej innej części Polski nie ma tego zetknięcia sacrum i profanum!
Efekty tej fascynacji widać na zdjęciach Krystyny Berndt: nastrojowych, melancholijnych, urzekających specyficznym klimatem . Podkreśla to jeszcze bardziej fakt, że blisko 90 % z nich autorka wykonała tradycyjnymi aparatami analogowymi, jak np. Zenitem.
Dlatego jej spojrzenie na rozpadające się wiejskie chaty, drewniane i kamienne stodoły, różne szczegóły i detale, zwierzęta oraz ludzi - mieszkających nie tylko nad Biebrzą, ale też w okolicach Giełczyna, Wizny, Jedwabnego czy Łomży, jest jednocześnie dokumentem danego miejsca i wypowiedzią artystyczną.
Dodatkowego wymiaru zdjęciom zaprezentowanym na ekspozycji dodają też artefakty – nietypowe pamiątki z fotograficznych wypraw Krystyny Berndt. Często mają one wymiar wręcz symboliczny, nie tylko np. w przypadku wyrzuconego żelaznego krzyża, ale też przedmiotów codziennego użytku czy narzędzi – niegdyś przydatnych, a teraz porzuconych, niepotrzebnych i nienowoczesnych – tak jak ich całe otoczenie.
– Te przedmioty były robione rękoma – podkreśla Krystyna Berndt. – Czasem mają artystyczny kształt, albo jak nożyce służyły do różnych, także artystycznych celów. Zbieram też numerki starych, rozwalonych domów i to jest moją chlubą – nie znam takiej drugiej osoby. Mam ich już 15, część jest z domów łemkowskich – to jest moja prawdziwa poezja!
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk