„Byłem kierowcą (przyszłego) świętego Jana Pawła II”
- Często spotykałem się z Janem Pawłem II w Watykanie i w Polsce, a on groził mi czasami palcem przy ludziach i mówił ze śmiechem, że jestem winowajcą jego pontyfikatu – wspomina brat Marian Markiewicz (lat 63) ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego, który prawie dwa lata był kierowcą kardynała Karola Wojtyły przed wyborem na papieża. „Marianku, ty jesteś winowajcą, boś mnie zawiózł i zostawił” - żartował dobrotliwie Ojciec Święty, ale w jego słowach była i szczera prawda. Obsługiwałem pielgrzymki papieskie i z papieżem spotkałem się 4. i 5. czerwca 1991 r. w Łomży... Brat Marian od 5. kwietnia 2014 r. pełni posługę w łomżyńskiej Katedrze. Chętnie opowiada o pracy dla polskiego kardynała, który został świętym papieżem Kościoła rzymsko-katolickiego.
- W styczniu 1977 roku przełożeni wysłali mnie do Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie, gdzie na studiach kształcili się księża i zatrzymywali na pobyt biskupi. Wówczas obsługiwałem kardynała Karola Wojtyłę: przywoziłem go z lotniska do kolegium i odwoziłem na uczelnie kościelne, na które był zapraszany do głoszenia wykładów. Jeździliśmy latem razem w góry i nad morze popływać. Kardynał Wojtyła miał ulubione miejsca, jak sanktuarium Mentorella, prowadzone przez księży zmartwychwstańców. Na narty z nim nie jeździłem, bo nie umiem jeździć na nartach, ale kardynał Wojtyła wybierał się w różnych porach roku pozjeżdżać ze stoków ze studentami z Krakowa. Woziłem go także do kościoła polskiego w Rzymie pw. św. Stanisława i do różnych kongregacji aż do śmierci Pawła VI 6. sierpnia 1978 roku. Później również byłem kierowcą kardynała Wojtyły, przez dziewięć dni żałoby i na koniec tego okresu do konklawe, kiedy to były losowane pokoje kardynałów, dokąd trzeba było dostarczyć ich rzeczy osobiste. 26. sierpnia 1978 rozpoczął się bardzo krótki, 33-dniowy pontyfikat Jana Pawła I, więc kardynała znów obsługiwałem przez dziewięć dni żałoby i do kolejnego konklawe, tzn. do wyboru 16. października mojego „pasażera” na papieża Jana Pawła II. Przyszły Papież Polak zajmował w czasie „swojego” konklawe pokój nr 96 w Pałacu Apostolskim, z prawej strony bazyliki św. Piotra. Dzieliło go tylko sklepienie od apartamentów papieskich, które zajmował po tym wyborze przez prawie 27 lat, aż do śmierci... Przywiozłem go ostatni raz 14. października 1978 do bramy budynku, gdzie odbywało się konklawe, i... przestałem być kierowcą kardynała Karola Wojtyły. Od tej chwili Jan Paweł II miał już nowego, papieskiego kierowcę Włocha. To profesja z tradycjami rodowymi: papieże mają też krawców, szewców i fryzjerów z włoskich rodów. Ale potem z papieżem spotykałem się często.
Pierwsze spotkanie miało miejsce 26 godzin po wyborze papieża Jana Pawła II, 17. października 1978 r. wieczorem, w towarzystwie ówczesnego rektora Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie ks. Józefa Michalika i sekretarza kardynała Wojtyły, a potem papieskiego ks. Stanisława Dziwisza. Wjechali na górę windą, papież modlił się w kaplicy. - Ja miałem najwięcej śmiałości, bo czułem się przy nim jak przy starszym bracie – wspomina brat Marian Markiewicz. - Powiedziałem „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, na co papież nas pozdrowił i zapytał: „A cóże się tak po nocach włóczycie?”. „Przyszliśmy odwiedzić naszego Ojca świętego”. „Jakeście przyszli, to chodziemy, może razem jako w tej chałupie nie zginiemy”. Pokazał nam swoje gabinety, bibliotekę, jadalnię i sypialnię, pokój, z którego później wiele lat błogosławił wiernych na „Anioł Pański”... Pod koniec spotkania papież Jan Paweł II zażartował: „Widzisz, Marianku, już nie pojedziemy razem popływać do ojców werbistów”. Miałem telefon zastrzeżony do ks. Dziwisza i zawsze udało mi się spotkać z papieżem, kiedy byli jacyś goście ważni. Fakt, często się spotykałem z Ojcem Św., a on przy ludziach groził mi palcem i mówił, że jestem winowajcą, bom go zawiózł na konklawe i zostawił. I tak było do '.82 roku, a potem jeździłem z organizowanymi przez siebie pielgrzymkami. I moi pielgrzymi zawsze mieli spotkania prywatne z papieżem, który został świętym. Ale wydaje mi się, że zawsze miałem takie przeczucie, odczucie jego świętości. Zawsze mawiał, że świętość to jest normalność. To był człowiek, który nikogo nie odtrącił, z każdym porozmawiał. Nie było segregacji rasowych, narodowych, językowych ani żądnych innych. Biedny czy bogaty miał u niego szacunek.
Ja z motoryzacją i samochodami się nie rozstałem, bo pracowałem w ekipie technicznej, obsługując pielgrzymki papieskie. Zacząłem pracę w obsłudze od IV pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, na której trasie Łomża była 4. i 5. czerwca 1991 r. Do naszych obowiązków należało zadbać o dary, jakie Ojciec Święty przywoził gospodarzom, oraz o dary dla papieża, otrzymane na pielgrzymkach. Tych drugich było, oczywiście, nieporównanie więcej, trzeba więc było nieźle się napocić, aby je zapakować do skrzyń, dostosowanych do luków samolotu. Większe prezenty jechały TIR-ami, razem z trzema papamobile, gdyż auta papieskie były dowożone z wyprzedzeniem do kolejnych miast pielgrzymki. A ja w Rzymie, który dobrze znałem i umiałem ominąć korki, miałem dla kardynała Wojtyły tylko dwa auta: metallic jasnoniebieski Ford Escort i beżowe Audi 60. Kardynał zawsze był w sutannie. Ale tak sobie myślę, że przyszły papież i święty Jan Paweł II nie zważał na marki samochodów. Czym się go wiozło, tym jeździł. Dziwił się tylko, że zawsze jesteśmy na czas.
Jaki był nasz przyszły święty papież Polak na co dzień...? Moim zdaniem, naprawdę był papieżem spraw ludzkich. Interesował się problemami ludzi, z którymi się spotykał: dzieci, młodzieży, osób starszych, niepełnosprawnych, bezdomnych czy z marginesu... To, o czym mówili mu, stawało się jego troską. Jeśli ktoś już z papieżem się spotkał i wyjawił swój problem, to Jan Paweł II zawsze uważnie, życzliwie wysłuchał. Nie zapominał o swych rozmówcach: na ile mógł, każdemu pomógł.
Mirosław R. Derewońko
Zobacz: Wizyta Papieża w Łomży w 1991 roku