Stary Rynek zamienił się w jarmark rozmaitości
W centrum łomżyńskiej starówki stanęło około 30 stoisk ze smakołykami, słodkościami, wyrobami ludowymi, rękodziełem artystycznym i antykami. Wybór towarów w cenie od przysłowiowej złotówki do kilku tysięcy złotych był przebogaty, a i rozpiętość geograficzna miejscowości, skąd przyjechali twórcy, rzemieślnicy, producenci i sprzedawcy, też rozległa: od Łodzi po Suwałki i od Hajnówki po Zbójną, z której kapela kurpiowska umilała czas przyśpiewkami i muzykowaniem. Setki ludzi skorzystało z możliwości wyjścia na spacer z rodziną bądź znajomymi, posilenia się na miejscu i zrobienia zakupów do domu. Nie zepsuły imprezy przelotne opady deszczyku, który kilkakrotnie próbował popsuć szyki organizatorom. Gocie jarmarku przeczekali go pod arkadami.
- Minęło już lat kilkadziesiąt, kiedy sami jako dzieci przychodziliśmy na Stary Rynek z rodzicami, którzy tutaj kupowali kwiaty, jajka czy warzywa – wspomina Jerzy Lipiński, naczelnik Centrum Obsługi Inwestora Urzędu Miejskiego w Łomży, odpowiadający za dopięcie spraw organizacyjnych w całość. - Nasza sobotnia impreza do powrót do tamtej wieloletniej tradycji i historii, bo prawo do organizowania jarmarków i targów na rynku było ważnym przywilejem tylko dla wybranych miast.
Serwetki z włóczki, świątki z drewna lipowego...
W wybranym mieście mazowieckim handel szedł jak z płatka: można było kupić miniaturowy rower z wikliny i stalowy do przejażdżki, watę cukrową na patyku i wędliny ze wsi, chusty i torby indiańskie z Peru, Boliwii i Ekwadoru, stare zegary z wahadłem i plastikowe nie wiadomo skąd.
Edyta Mroczko ze Starej Łomży określa swoje rękodzieło jako „twórcze, oryginalne i urocze”. Te epitety wydają się trafne, kiedy ogląda się jej szydełkowe i na drutach robione cudeńka: sukienki i bluzeczki, serwety i ozdoby na naczynia. - Trzeba sposób szydełkowania od kogoś podpatrzeć, lecz najważniejsza jest wyobraźnia – twierdzi twórczyni misternych, koronkowo-ażurowych wyrobów, projektująca też wnętrza. - Podpatrywałam, jak szydełkuje jedna ciocia, druga ciocia, ale najwięcej nauczyłam się sama, bo to sprawia mi ogromną przyjemność. Wszędzie wyruszam z szydełkiem, nawet jak mąż prowadzi samochód. A jak komuś to się jeszcze podoba, to jest fantastycznie!
Celina Kopeć ze Zbójnej szydełkuje od 30 lat. Ubrana w tradycyjny strój kurpiowski, z podziwem patrzy jednak nie na swoje serwety i serwetki, a na koleżanki, pokazujące gościom jarmarku, jak powstają wycinanki kurpiowskie. Pod sufitem gminnego stoiska szczęście przynoszą kierce ze słomki, grochu i bibułki, zaś na stolikach kuszą do spróbowania chleb ze smalczykiem i ogórki. - Mnie nauczyła szydełkowania w szkole podczas prac ręcznych pani Marianna Poreda, jeszcze do dziś żyjąca. Pokazała to, co sama lubiła – wspomina mistrzynię Celina Kopeć. - Kiedyś to nawet chusteczka do nosa panny młodej, smarkotka, musiała być z płótna ozdobionego wokół koronką. Miałam lekcję pokazową w naszym gimnazjum i Sylwek, leworęczny chłopiec, tak sprytnie dawał sobie radę, że aż go podziwiałam za zręczność, a dziewczyny to w ogóle nie miały zainteresowania
Przytakuje artystce ludowej rzeźbiarz Kazimierz Krupiński ze wsi Sierzputy Zagajne, również zajmujący się od dziesiątek lat wycinaniem z drewna świątków i płaskorzeźb. Tuż obok jego stoiska drewniane łyżki, chochle, szufelki do zboża i mąki oraz deski do krojenia chleba prezentuje inny rzeźbiarz ze wsi Brzozówka niedaleko Korycina. - To wszystko moja praca – przytakuje Tadeusz Sendecki. - Do wyrobu używam drewna lipowego, olchowego i osowego. Lubię taką miłą robotę...
Potwierdza to zamiłowanie męża i chwali za pracowitość Helena Sendecka, szydełkująca serwetki i sprzedająca wyroby nie tylko do użytku, ale i do ozdoby, w tym okazałe korale z bursztynu.
Miody nierozgrzewane, dzbany gliniane i złoty sękacz...
Na jarmarku rozmaitości można było spróbować piwa Koreb, które sprzedawca zachwala jako długo warzone, bez dodatku żółci zwierzęcej czy kukurydzy, za to z miodem. A miody lipowe, wrzosowe i wielokwiatowe pyszniły się na stoliku pszczelarza z Łomży Roberta Łapińskiego. Niedaleko – duże, bardzo oryginalne w formie zegary z rzeźbami z cynkalu, jakie oferował Arkadiusz Krysta, łomżyński kolekcjoner ze sklepu z antykami przy ul. Senatorskiej. Z kolei multum małych zegarków na rękę, z wpisaną na ich cyferblatach fascynującą historią, pokazywał zegarmistrz z zakładu przy Piłsudskiego Arkadiusz Cwalina. Sympatyczni pracownicy Miejskiej Biblioteki Publicznej zachęcali do kupna książki za złotówkę, zaś skromne małżeństwo z Giżycka – delikatnych miseczek i dzbanuszków glinianych z polewą ze szkliwa. - Wżeniłem się już 35 lat temu w znaną rodzinę garncarzy, w której dziadek i pradziadek żony uprawiali to rzemiosło - dopowiada Adam Kuźma. - Od kiedy sam się tym zająłem, żona pomaga sprzedawać moje wyroby.
Wyroby sprawnych rąk i twórczego umysłu pomaga także małżonkowi Adamowi Twardowskiemu sprzedawać plastyczka Ewa Skłodowska z Łomży, pokazując ze znawstwem ulepione z gliny jakby „po staremu”, jak przed wojną kubki, czarki, wazony i amfory. Działaczki Fundacji Czas Lokalny z Łomży promowały, m.in., kwiaty z bibułki i obrazy autorstwa Janiny Rogowskiej, twórczyni ludowej z Grądów Wielkich, tradycyjne naczynia do pieczenia warzyw i mięsa bez tłuszczu i bez wody oraz ręcznie tkane dywany wytwórców z Węgorzewa. Przemysław Kalinowski z Piątnicy Poduchownej, student slawistyki w Gdańsku, zapraszał do spróbowania i kupienia przepysznych sękaczy, jakich wypiekiem od końca XX wieku zajmują się jego rodzice. Po chwili zastanowienia napisał literami łacińskimi to, co po serbsku pisze się cyrylicą: „U sobotu u Lomżu je bio trg hrane i artisticzkog ruhodelja. Ja sam prodavao sekacz”. To oczywiste podsumowanie jarmarku na Starym Rynku jest dziecinnie proste w tłumaczeniu dla miłośnika grupy Bijelo Dugme i Gorana Bregowica: „W sobotę w Łomży odbył się targ żywności i rękodzieła artystycznego. Ja sprzedawałem sękacz”.
Mirosław R. Derewońko