„Tandetna popkultura to papka odmóżdżająca ludzi”
Z prof. Zbigniewem Mikołejko, wybitnym filozofem i historykiem religii Polskiej Akademii Nauk, o jego dwóch pobytach w Łomży, matkach „wózkowych”, nienawiści w życiu i w Internecie, religii smoleńskiej i demonizacji przeciwników politycznych rozmawia Mirosław R. Derewońko.
Mirosław R. Derewońko: - Po raz pierwszy gościł Pan w Łomży dwa lata temu z wykładem „Cień wisielca”, inaugurującym XVI Spotkania Humanistów, a już wykład na XVIII Spotkania nosił tytuł „Gdzie znaleźć lekcję nienawiści”. Tak ponuro kojarzy Pan prawie 600-letnie miasto nad Narwią...?
Profesor Zbigniew Mikołejko: - Nic nie ma jednej przyczyny... Dwa lata temu były dwa powody przyjazdu. Z jednej strony, chciałem mieć swój portret, namalowany przez Roberta Sokołowskiego, który zobaczyłem na jego stronie w Internecie. Nie wiedziałem, że w oryginale jest tak okazały i przejmujący, ale już w Internecie zrobił wrażenie. A drugi powód to referat inauguracyjny Spotkań w I LO, co stało się zaczynem mojej książki „We władzy wisielca. Z dziejów wyobraźni Zachodu”, wydanej teraz przez słowo/obraz terytoria. Łomżę sprzed dwóch lat pamiętam z nocnej, z niezbędną porcją objaśnień wycieczki samochodowej, ponieważ przyjechałem wieczorem, a potem z kilkugodzinnej rozmowy w Galerii Na Dwornej, gdzie jest pracownia Roberta Sokołowskiego.
MRD: - Jak Pan odbiera twórczość łomżyńskiego malarza?
Profesor: - Interesuje mnie jego nieustające poszukiwanie i ujawnianie nowych warstw wrażliwości artystycznej. Jestem zachwycony nową - dla mnie – fazą, to znaczy akrylami, które są połączeniem tego, co jest metafizyczne, co jest rozprawą o nicości, a może Bogu, i o materiach świata. W nocy w hotelu się zastanawiałem, że jest w tych obrazach coś z malarzy Południa, z Caravaggia, co pan Robert zaskakująco „wydestylował” w Łomży, w mieście Północy. Są nadto dwa rodzaje światła: lux i lumen. Lux jest światłem fizycznym, naturalnym, z tego świata, natomiast lumen to światło nadzmysłowe, nie wiadomo, skąd przychodzące. Nie ma więc w tych akrylach typowych symboli sacrum, świętości, ale są to jednocześnie niezwykle religijne płótna. Te przedmioty: urna grecka, amfora czasem potrzaskana, czasem cała, deska zawieszona w pustej przestrzeni, płat płótna, które kojarzy się już to z obrusem, już to z całunem, już to z prześcieradłem, jakim po kąpieli człowiek owija nagie ciało, tynki... Drobne rzeczy wykraczają tu poza siebie - „stąd do wieczności”. Trochę tak jak w Platońskiej jaskini: to, co widzimy, co należy do naszego doczesnego porządku, jest cieniem innego porządku. Materie naszego świata są odesłaniem do świata idealnego, wyższego, nie chcę mówić - pozaziemskiego...
MRD: - Twórczy w Łomży są również młodzi humaniści. Ktoś zwrócił szczególnie Pańską uwagę?
Profesor: - Tak: fascynująca Anna Wądołowska z I LO. Opowiadała o ostatniej płycie Marii Peszek. Coś niesamowitego! Sztuka słowa i myśli doskonale zespolona z grą ciała. To osobowość integralna, bardzo dojrzała! Nie było różnicy między tym, co mówi, a tym, kim jest, między tekstem a osobą, między przedmiotem, o którym opowiada, a jej podmiotowością. Było to intymne wyznanie, przechodzące zaraz ku tekstom Peszek i w opowieść o Peszek. I pani Anna pokazała w nim prawdę o dochodzeniu do nienawiści i jej przełamywaniu. I o zranieniu przez nienawiść, czego dobrą metafora jest drzazga.
MRD: - Doświadczył Pan wrogiej i załamującej nienawiści w życiu i w Internecie?
Profesor: - Mocno doświadczyłem, także przez przypadek i w sposób niezawiniony. Ktoś, kto uczestniczy w życiu publicznym, zawsze jest skazany, niezależnie od tego, co powie, na jakąś mowę nienawiści – dlatego, że się uobecnia. Z okazji rocznicy '89, roku odzyskania przez nasz kraj pełni wolności, Wirtualna Polska zrobiła kilka rozmów z osobami, które miały scharakteryzować różne warstwy nowej rzeczywistości: sztukę czy politykę. Mnie poproszono o charakterystykę zjawisk religijnych. Starałem się być obiektywny i z niejakim zrozumieniem mówiłem o radiomaryjności. Ktoś bowiem ludziom starym, odrzuconym, zaniedbanym, niepotrzebnym zgoła dał silne poczucie wartości. Tymczasem redakcja WP zaczęła się bawić tytułem i dla tej wypowiedzi wynalazła tytuł „Homo Rydzykus”. Pod tekstem pojawiło się 1 880 wypowiedzi, większość groziła mi kalectwem i śmiercią. Z jednej strony, rozpoznano moją niesłychaną duchową, moralną i fizyczną brzydotę. Z drugiej strony widziano we mnie obcego, tylko nie można było ustalić, jak obcego. Jedni twierdzili, że jestem Żydem, inni, że Ukraińcem, Białorusinem, hitlerowcem czy stalinowcem, oczywiście, alkoholikiem, narkomanem czy „pedałem”. Ustaliliśmy więc z moimi doktorami i doktorantami w czasie seminarium formułę następującą:. otóż w piątek, napiwszy się spirytusu i nałożywszy rubaszkę, swój strój obrzędowy, idę do synagogi, żeby czytać „Mein Kampf” w ukraińskim oryginale. W warunkach wolności człowiek ma prawo do wyrażenia swojej tożsamości. To jeden z przykładów nienawiści słownej, ale kiedyś zostałem pobity przed Sejmem Rzeczpospolitej przez ludzi około 25-letnich, którzy w towarzystwie księży i pobożnych niewiast modlili się o ochronę życia poczętego. Zobaczyli mnie dzień wcześniej w audycji telewizyjnej, zresztą
prawicowej.
MRD: - Ostatnio wywołał Pan agresję z przeciwstawnych stron sceny społeczno-politycznej swoją wypowiedzią o roszczeniowych matkach, nazwanych przez Pana skrótowo „wózkowymi”.
Profesor: - Rozjuszone były radykalne, bolszewickie po-pfeministki i równie bolszewickie portale narodowo-katolickie typu Fronda. Bo bolszewizm ma różne zabarwienie, ale charakteryzuje się jednym: radykalnością, która nie znosi sprzeciwu, która różnicę poglądów przezwycięża za pomocą uderzenia siekierą albo pały. Mój pogląd sprowadzał się do tego, że istnieje grupa kobiet, która chce żyć z ręką w kieszeni sąsiada, czyli naszej, nic z siebie nie dając, zwłaszcza tym dzieciom.
MRD: - Rodzą je, karmią, piorą, leczą, wychowują, poświęcając im swoje życie...
Profesor: - Piorą pralki automatyczne. Nie można też nazwać wychowaniem stania całymi godzinami i zaplatania ozorem, podczas gdy trzylatek biega w odległości 70 metrów za swoim „jeździkiem”. Byłem świadkiem drastycznych, niebezpiecznych dla dziecka scen… Nie można mówić, że się wychowuje dziecko, jeśli kobiety używają takiego słownictwa, że menele spod budki z piwem by się zawstydzili. Nie można mówić o gotowaniu, gdy bierze się puszkę albo proszek i, aby mąż się nie zorientował, sieka się trochę marchewki i dorzuca.
MRD: - To jak prowadzić politykę prorodzinną, niewiele matkom dając, tylko od nich żądając?
Profesor: - W zachodnim modelu opiekuńczym obowiązuje zasada Do ut des, czyli daję, abyś dał. Państwo opiekuńcze daje, ale wymaga. Państwo szwedzkie, norweskie, niemieckie jest w domu, w lodówce, w łóżku, interesuje się uczuciami dzieci i przemocą w rodzinie. I reaguje w razie czego oddaniem dziecka pod opiekę rodziny zastępczej. A na to zwolennicy polityki prorodzinnej w Polsce nie wyrażają zgody. Niektórzy też postulują sześcioletnie urlopy macierzyńskie. Co się jednak stanie, kiedy kobieta urodzi i odchowa dwoje czy troje dzieci i będzie miała lat 40 parę. Co z resztą jej życia? Nie pracowała, o nauce w szkole i na studiach zapomniała, nic nie umie, nie ma doświadczeń zawodowych. Z czego ma żyć, czy kosztem męża, czy ciągle kosztem podatnika?
MRD: - Stara się Pan o polityce nie mówić wprost, ale i tak stał się Pan obiektem nienawiści, analizując różne przejawy „religii smoleńskiej”.
Profesor: - Przede wszystkim niecne wykorzystanie krzyża oraz wzorów pobożności i kultury romantycznej w rozgrywce na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim. Krzyż jest w naszej tradycji symbolem religijnym i ten, kto używa krzyża jako narzędzia politycznego, musi wiedzieć, że zabiera krzyż Chrystusowi. Nie pozwolono przecież Kościołowi zabrać tego krzyża, a wokół krzyża działy się sceny jak z „Kordiana” Juliusza Słowackiego. Gdzieś pracowały nieświadomie wzory z obrazków dewocyjnych i mieliśmy rozedrgane emocjonalnie panie, które grały trzy Marie pod krzyżem lub wcielały się w ikony Matki Boleściwej, Mater Dolorosa. W „Kordianie” mowa jest o tym, że na króla Polski ma zostać ukoronowany car Północy - Mikołaj II. W podziemiach katedry warszawskiej „przy grobach królów” zbierają się spiskowcy, a Kordian podejmuje się zabić cara. Ale tam nie ma grobów królów, są groby dwóch książąt mazowieckich... Słowacki wymyśla zatem groby królewskie, bo mu są potrzebne: kiedy Kordian wdarłszy się do Zamku Królewskiego mdleje i nie zabija, jego rolę przejmują trumny. I wspinają się po murze, żeby zabić uzurpatora. Przesuńmy się kilkaset metrów dalej przed pałac namiestnikowski z tej samej epoki, dziś prezydencki, gdzie rezyduje – żeby zacytować publicystykę wyznawców religii smoleńskiej – człowiek jakoby namaszczony przez „cara Północy”. Trumny smoleńskie zostają tu użyte, aby wspiąć się po murze i zabić czy obalić owego „Komoruskiego”. I odzywa się poetyka dwóch Polsk z wiersza Jarosława Marka Rymkiewiczem, nadwornego poety braci Kaczyńskich: jedna jedzie na lawecie, a drugą bierze w objęcia car. W porządku demokratycznym jedynym sposobem dochodzenia do władzy są natomiast wybory. I dam prostą receptę na objęcie władzy wyznawcom religii smoleńskiej i zwolennikom marszów żałobnych w rocznicę tragedii 10. kwietnia 2010: wygrajcie wybory.
MRD: - Uczestnicy Spotkań Humanistów w Łomży zwrócili uwagę na szybką karierę eponimów w polityce i w mediach. Określenia utworzone od nazwisk czy nazw własnych pozwalają szybko, raz zabawnie, innym razem złośliwie, odnieść się do osób, wydarzeń, procesów. Myśli Pan, że żyjemy rzeczywiście w dwóch Polskach, które jedni nazywają Kaczystanem, drudzy Tuskolandem...?
Profesor: - Te neologizmy to nie tylko naskórkowe, językowe określenia sporu Polski liberalnej z Polską narodowo-katolicką, Polski platformerskiej z Polską pisowską. To późny objaw czegoś, co jest starsze i bardziej głębinowe. To objaw nieprzezwyciężonego polskiego napięcia między opowieścią szlachecko-inteligenckiego chowu a doświadczeniem historycznym większości Polaków. Większość ta w 70 procentach wywodzi się z chłopów pańszczyźnianych, skazanych nie z własnej winy na los zwierzęcy, bezhistoryczny, na analfabetyzm, biedę, nędzę, przemoc i pańszczyznę. Kazano i każe się im wyznawać cudzą historię, polskie dzieje bajeczne czy malowane, tymczasem oni mają własną baśń, do której spiskowa opowieść o katastrofie smoleńskiej, z bombami i zamachami, z tajemnymi siłami i mocami, pasuje jak ulał. To jest baśń straszna, baśń ludowa, gdzie działają potworne, demoniczne siły. W dzisiejszych warunkach kulturowych i w nowym języku rozgrywana jest więc opowieść ludowa: mówi się o bombie, ale dawniej działałyby moce uruchomione przez złego, przez czarownika czy diabła. Cały czas następuje tedy demonizacja przeciwnika politycznego. Ludwik Dorn, ongiś „trzeci bliźniak”, w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” z maja 2010 roku mówił, że aby IV Rzeczpospolita powstała, potrzebne jest to, co potrzebne w każdym akcie założycielskim – ofiara. Dorn odwołał się do archaicznego, jeszcze przedchrześcijańskiego porządku. Mówił, że dla powstawania Rzymu trzeba było, to jeden brat Romulus złożył ofiarę z bliźniaczego Remusa. Katastrofa smoleńska miałaby, według Dorna, być taką ofiarą założycielską, złożoną u podstaw IV RP. Tymczasem w warunkach demokracji ta ofiara nie jest potrzebna. W demokracji buduje się przez umowę społeczną, a nie przez mord założycielski.
MRD: - W obszernym zbiorze rozważań o przemocy, śmierci i Bogu „W świecie wszechmogącym” często posługuje się Pan figurą kozła ofiarnego. Jest nadal aktualna...?
Profesor: - Nieustannie będziemy mieli z nią do czynienia. W każdej grupie społecznej, która doznaje chaosu, zamętu, kryzysu, poszukuje i wyznacza się kozła ofiarnego, a potem symbolicznie albo dosłownie go niszczy. I porządek zachwiany przez wojnę, głód, katastrofę, zarazę czy anarchię zostaje przywrócony. Jak się bowiem wyznaczy kozła ofiarnego, zostają wyrażone role społeczne: wiadomo, kto jest przewodnikiem stada, kto jest pomocnikiem, a kto trzyma się na uboczu i jest kolejnym potencjalnym kozłem. Wielka myślicielka, Simone Weil, zauważyła: systemy społeczne opierają się na jakiejś przemocy, najbardziej demokratyczne także, bo inaczej nie byłoby porządku. Pytanie tylko, czy akt przemocy zostanie przez nas zaakceptowany w umowie społecznej, czy też dokonamy go przez złożenie ofiar z kozłów. Mam wrażenie, że dziedzictwo Polski pańszczyźnianej kusi wiele licznych mocnych grup, żeby nie poprzez negocjacje, nie poprzez walkę polityczną, ale przez to rytualne „zabójstwo” ukarać odpowiedzialnych za nasze nieszczęścia narodowe.
MRD: - W Polsce ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego oraz rząd wyraźnie promują kierunki techniczne. Wydaje się, że studia humanistyczne są od co najmniej kilku lat w odwrocie.
Profesor: - Posłałbym panie minister Kudrycką i Szumilas wraz z otoczeniem do najważniejszej uczelni technicznej świata MIT – Massachusetts Institute of Technology, żeby zobaczyły jeden z najlepszych ośrodków nauk humanistycznych i społecznych w Stanach Zjednoczonych. Krótko mówiąc, wielkie ośrodki badawcze doskonale wiedza, że warunkiem rozwoju myśli naukowo-technicznej jest kształtowanie świadomości i wrażliwości intelektualnej w człowieku. Nie ma wielkiego fizyka, matematyka czy technika, który nie zostałby wychowany w duchu humanizmu europejskiego. Wąskie, pragmatyczne wychowanie jest kształtowaniem śrubek w systemie - ludzi przedmiotów, a nie podmiotów. Warunkiem myślenia twórczego jest wyzwolenie podmiotowości, osobowości, niezależnie od tego, czy uprawiamy medycynę, nauki biologiczne czy historię sztuki. Leonardo da Vinci, Roger Bacon i Mikołaj Kopernik są przykładami, jak naukę łączyć z refleksją humanistyczną. Z kolei tandetna i rozpanoszona popkultura to papka odmóżdżająca ludzi, wypierająca taką kulturę wysoką.
MRD: - Dziękuję za rozmowę.