Barwny korowód kolędników na Boże Narodzenie
Msza już się kończy, więc kolnianin Marek Malinowski (lat 36) z Warszawy czeka przed kościołem św. Andrzeja w Łomży na resztę rodziny i korowód kolędniczy, który po raz drugi wyjdzie na ulice miasta. Jego syn Mikołaj (lat 6 i pół) bawi się z bratem ciotecznym Mateuszem Radzińskim, (lat 6) z Łomży, kopiąc butami w zaspę rozpryskującego się śniegu. Przedszkolacy byli już w żywej szopce, gdzie mieszkają bociany i pawie oraz cielę z zajączkami, ale korowodu kolędników z gwiazdą dotąd nie widzieli. Aż tu nagle otwierają się potężne wrota świątyni z czerwonej cegły i rozbrzmiewa donośne „Bóg się rodzi, moc truchleje!”. Korowód rusza kolędować.
Barwny i głośny bożonarodzeniowy korowód kolędniczy wyruszył spod kościoła przy ul. Wąskiej do Szosy Zambrowskiej, przechodząc ul. Księżnej Anny i Rycerską, a potem labiryntem nadnarwiańskich uliczek parafii pw. św. Andrzeja. Po tygodniu sroga, mroźna i śnieżna zima ustąpiła, jest ciepło i wesoło. Ksiądz proboszcz Andrzej Popielski zainicjował parafialne kolędowanie na Boże Narodzenie rok temu. Teraz prowadzi korowód około 50 kolędników z gwiazdą betlejemską na czele, ze świętą rodziną: Maryją z Dzieciątkiem i Józefem oraz królem Herodem i jego żołnierzami. Nie zabrakło anioła, diabła, śmierci z kosą i osełką, pastuszków oraz brodatego Żyda.
- Jego postać to symbol narodu wybranego, poszukującego ziemi obiecanej, a także narodu, który dzielił z nami historię – wyjaśnia ks. Andrzej Popielski, machając powitalnie ręką napotkanym przechodniom i ludziom w oknach, na balkonach, przed klatkami bloków czy domkami. - Kolędowanie to nasza staropolska tradycja, dlatego do niej wracamy. Czemu...? Żeby ludzie oderwali się myślami od materializmu dnia codziennego, od pracy i rozmawiania o pracy, żeby pomyśleli o sprawach Bożych.
I żeby wyszli po rodzinnym biesiadowaniu na rodzinny spacer, bo kto by chciał mieć jeszcze bardziej pękaty brzuch, tłuste podgardle czy uda po świętach... Elżbieta i Krzysztof Szymanowscy przyjechali z Nowej Stawigudy k. Olsztyna do rodziny w Łomży. Z małżeństwem lekarzy, którzy poznali się pod konie lat 70. XX w. w chórze Akademii Medycznej w Białymstoku, kolędują z zapałem dzieci: najstarsza córka Karolina, młodsza Maria i 11-letni syn Jakub, dzwoniący w rytm „Przybieżeli do Betlejem pasterze” monetami w glinianej skarbonce. Oszczędza sobie na nowe gry.
- Dostałem pod choinkę 50 zł w papierku – chwali się Kuba, chociaż to wcale nie jedyny powód jego radości. - Lubię spędzać czas ze swoją rodziną. Jest zawsze co robić. Stroimy choinkę, czasem bawimy się w berka, czasem w chowanego. Rzucamy się śnieżkami, lepimy bałwany, żartujemy i, oczywiście, śpiewamy w domu kolędy.
Starszego brata uważnie słuchają młodsza siostra Marysia i kuzynka z Łomży Alicja Dudzińska. Obie doskonale wiedzą, że śpiewają w korowodzie na chwałę Chrystusa. I świętej rodziny – ale wiedzą też, że w codziennym życiu o świętość wcale niełatwo.
- Trzeba się modlić i być dobrym dla siebie w rodzinie – twierdzą zgodnie kuzynki, kiedy korowód nuci „Lulajże, Jezuniu, moja perełko”. - Trzeba pomagać słabszym, starym, chorym i ludziom z każdą niepełnosprawnością. Tak jak uczy nas Pan Bóg.
Rodzice Kuby i Marysi zastanawiają się, dlaczego właściwie lubią śpiewać kolędy. Mama twierdzi, że to przepiękne pieśni i tradycyjna lekcja śpiewu w domu, gdy starsi uczą młodszych. Tata natomiast zauważa, że kolędowanie na ulicach to szczególna forma modlitwy, „zamanifestowanie naszej wiary, że umiemy się modlić nie tylko w kościele”. Poza tym, w kolędach tęsknimy za miłością i pokojem między ludźmi.
- Dzieci w korowodzie są zadowolone, a my uświadamiamy sobie, że przecież wiara chrześcijańska nie jest smutna – podkreśla Krzysztof Szymanowski. – Te kolędy na Boże Narodzenie przypominają, że nasza nadzieja na zbawienie pochodzi z Betlejem.
Mirosław R. Derewońko
Fot.: Marek Maliszewski