Braterstwo krwi z potrzeby serca
- Mój wujek miał okropny wypadek samochodowy szesnaście lat temu, miał rozbitą czaszkę, był strasznie poraniony i stracił bardzo dużo krwi – wspomina Iza Sokołowska, trzecioklasistka z III LO w Łomży. - W naszej rodzinie przetrwało wspomnienie tego, jak bardzo wtedy potrzebował krwi... Dostał ją od nieznanych sobie ludzi. I żyje do dziś! Pierwsza tego typu akcja w tym liceum odbyła się w grudniu 10 lat temu. Do dziś uczniowie, w organizowanych w szkole punktach krwiodawstwa oddali ponad 400 litrów krwi.
Iza już po raz czwarty w życiu oddaje krew. Jej jest tym cenniejsza, że z rzadko występującej grupy 0 Rh-. W swojej szkole oddawała krew zaraz po 18. urodzinach w lutym i drugi raz w maju, a potem jeszcze w sierpniu w punkcie krwiodawstwa Szpitala Wojewódzkiego. We wtorkowe przedpołudnie, licealistka jest – jak mówi - troszeczkę rozczarowana, bo na czwartą donację ciut za wcześnie.
- Tym razem będę wspierała koleżanki, które oddają krew po raz pierwszy, tak jak Maja Kossakowska – uśmiecha się Iza. - Przed taką decyzją zawsze jest lęk, czy się nie zemdleje, czy nie będzie bólu przy ukłuciu igłą, która wydaje się ogromna i gruba. To spory stres, ale naprawdę pożyteczna działalność!
Jak bardzo pożyteczna, od blisko dekady uświadamia młodzieży Sławomira Głasek, pedagog w III LO i organizatorka akcji.
- Ja nie mogę oddawać krwi z powodu przebytej w dzieciństwie żółtaczki, ale robią to mój mąż i córka - opowiada. - Pierwsza akcja w naszym liceum odbyła się w grudniu dziesięć lat temu. Do dziś pełnoletni uczniowie w organizowanych w szkole punktach krwiodawstwa oddali ponad 400 litrów krwi. Teraz będą mogli nie tylko dzielić się tym bezcennym lekiem, ale również składać
deklaracje gotowości do pobrania szpiku kostnego.
W korytarzu pojawiają się kolejni odważni. W ciągu kilku godzin ma ich być ponad czterdzieścioro – tylu zgłosiło się wcześniej, żeby nauczyciele mogli wpisać im usprawiedliwioną nieobecność, o ile zechcą z przysługującego krwiodawcom wolnego skorzystać. Przemek Kalinowski przed decyzją konsultował się z mamą pielęgniarką, która pochwaliła syna za dobry wybór. Paulina Chojnowska sama zgłosiła się po raz drugi.
- Miałam własny motyw, bo moja mama leżała w szpitalu i bardzo potrzebowała krwi – tłumaczy dziewczyna. - Chcę pomagać innym, bo wiem, jak moja krew jest potrzebna. Za pierwszym razem w czerwcu bałam się widoku krwi i kłucia igłą, ale po donacji pojawiło się miłe uczucie, że zrobiłam coś dobrego. I myślę, że tak fajnie poczuję się również dzisiaj.
Debiutant Bartek Grodzki z zamiarem oddawania krwi nosił się od dawna, ale musiał poczekać na dowód osobisty. Minę ma raczej nietęgą, chociaż zapewnia, że nie boi się ani igły, ani krwi.
- Jeśli nie będzie żadnych problemów, na przykład, nie poczuję się słabo albo coś mnie nie zrazi, to oddam jeszcze raz – zapewnia przed wejściem do podziemnej biblioteki, gdzie urządzono punkt krwiodawstwa. Po zbadaniu przez dr Annę Ogrodnik-Wycik, szefową łomżyńskiego oddziału Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa, Bartek siada na fotelu. Pod koniec trwającego kilka minut poboru wspiera go franciszkanin o. Sebastian Marcinkiewicz.
- Zaciskaj, mocniej zaciskaj – zachęca chłopaka, który ugniata w ręce piłeczkę, aby bezcenny lek równomiernie spływał rurką do plastikowego woreczka. - Na katechezach używałem zawsze prostego i przekonującego argumentu: „To nic nie kosztuje, a może uratować życie”. Sam oddałem ponad 13 litrów krwi. To u nas w zakonie żaden wyjątek, oddaje każdy, kto może, chyba z połowa braci. Aha! Znam też aktora Radka Pazurę, który miał z dziesięć lat temu wypadek samochodowy i mówił, że czyjaś krew uratowała mu życie. Niestety, jego kolega w wypadku zginął...
Mirosław R. Derewońko