Gazeta Wyborcza: Wicemarszałek od służby zdrowia z łapanki
Nikt w zarządzie o służbie zdrowia nie miał pojęcia, więc padło na Marka Olbrysia - mówi otwarcie Dariusz Piontkowski, marszałek województwa podlaskiego, i nie widzi nic złego w tym, że za działkę medyczną odpowiada ktoś, kto nie ma o tym pojęcia.
- Jak to nie? Sześć lat byłem w radzie społecznej łomżyńskiego szpitala - przekonywał nas Olbryś.
Co może taka rada?
- Nic - mówi Eugeniusz Muszyc, szef podlaskiej federacji związków zawodowych pracowników służby zdrowia i w przeszłości członek takich rad w białostockich szpitalach. - Członkowie rady nie mają nic do powiedzenia, nie są przygotowani do podejmowania decyzji i robią wszystko, co im każe dyrekcja. Pan Olbryś w takiej radzie nie mógł się niczego dowiedzieć o służbie zdrowia.
Wszystkie grzechy wicemarszałka
O szpitalach nie ma pojęcia, nie wie, jakie placówki pod niego podlegają, a mimo to w fotelu wicemarszałka siedzi od czerwca.
- Kiedyś zapytał na publicznym spotkaniu, czy szpital w Sokółce podlega Urzędowi Marszałkowskiemu. To żenujący brak kompetencji - mówi Ryszard Wiśniewski, były dyrektor pogotowia w Białymstoku i doświadczony lekarz, który stracił stanowisko właśnie przez Olbrysia. Marszałek ten etat powierzył młodemu prawnikowi z Narodowego Funduszu Zdrowia.
Praktycznie nie ma tygodnia, żeby marszałek Olbryś nie "wykazał" się jakąś błyskotliwą wypowiedzią.
Kiedy lekarze ze szpitala w Choroszczy obawiali się likwidacji oddziału neurologicznego i utraty pracy, marszałek powiedział: - Ci lekarze... Trzeba ich porządnie strząsnąć, bo oni sami nie wiedzą, co mówią.
Kiedy z tegoż samego szpitala uciekł groźny przestępca, pokonując kilkumetrowy mur, Olbryś stwierdził, że nie ma pojęcia, jak zabezpieczyć oddział w szpitalu.
- Nie wiem, nie widziałem ani tego muru, ani oddziału. Kiedy uciekł kolejny więzień marszałek tłumaczył, że szpital jest zadłużony. A kiedy prokuratura zarzuciła dyrektorowi szpitala w Choroszczy fałszowanie dokumentacji medycznej, wyłudzenia pieniędzy z NFZ-u i możliwość narażenia życia i zdrowia pacjentów, najpierw chciał wyrzucić go z pracy, później uznał, że to najlepszy fachowiec na tym stanowisku.
Ostatnio Marek Olbryś znów zaskoczył wszystkich swoją opinią o szpitalu miejskim w Białymstoku. Stwierdził, że to nikomu niepotrzebna placówka i jak minister zdrowia wprowadzi sieć szpitali, i będzie wymagał likwidacji małych szpitali, to pierwszym do odstrzału będzie właśnie szpital miejski.
- To była moja metafora. Mój błąd, że mówię to, co myślę - powiedział nam wczoraj Olbryś.
Nie zaprosił związkowców na kawę
Lekarze z Podlasia w oficjalnych ocenach Olbrysia są bardzo ostrożni. Poza protokołem mówią o braku jego kompetencji i niewyparzonym języku.
- Środowisko lekarskie z dużym zaniepokojeniem zauważa w prasie różne propozycje zmian, nieraz radykalnych. Uważamy, że wzbudzanie niepokoju jest bardzo niekorzystne i jeżeli pan marszałek chce wprowadzić jakieś zmiany, powinien je podać do wiadomości publicznej - mówi profesor Jan Stasiewicz, szef Okręgowej Izby Lekarskiej w Białymstoku.
Podlascy związkowcy Olbrysiowi zarzucają natomiast to, że unika z nimi kontaktów.
- Nie był nawet uprzejmy zaprosić nas na kawę. Jego poprzednik też nie znał się na rzeczy na początku, ale nauczył się jednego - z nami trzeba żyć w zgodzie. Pan Olbryś jeszcze tego nie pojął - mówi Ryszard Kijak, szef podlaskich związkowców.