Tkackie miniatury niczym malowane
– Czegoś takiego w łomżyńskim muzeum jeszcze nie było! – podkreślał dyrektor Jerzy Jastrzębski podczas otwarcia wystawy „Baltic Mini Textile Gdynia” w Muzeum Północno-Mazowieckim. Zaprezentowano w nim kolekcję miniatur tkackich ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, efekt międzynarodowego konkursu organizowanego od 1993 roku. W Łomży można oglądać 88 niezwykle efektownych prac, nierzadko będących czymś więcej niż tylko tkaniną. – To się w głowie nie mieści, jak to jest zrobione! – ocenia Teresa Matuszelańska, artystka zajmująca się tkaniną artystyczną od wielu lat, odnosząca sukcesy w ogólnopolskich konkursach.
– Konkurs Baltic Mini Textile, a więc małych form tkackich, organizowany jest od lat 90. – mówi dr Anna Śliwa, kierownik Działu Sztuki gdyńskiego muzeum i kurator wystawy „Baltic Mini Textile Gdynia”. – Przez te ponad 25 lat prezentowali się u nas artyści z niemal całego świata, nie mieliśmy tylko zgłoszeń z Afryki i z Antarktydy. Niezwykłe jest również to, że artyści po konkursie zostawiają swoje prace w darze. Nie wszyscy, ale wielu z nich zdecydowało się na taki gest, dzięki czemu mamy już w naszych zbiorach kolekcję liczącą ponad 300 obiektów.
W Łomży zaprezentowano 88 prac, wykonanych przez twórców z większości państw europejskich, w tym oczywiście z Polski, Azji, Ameryki Północnej, Ameryki Południowej oraz Australii. Wcześniej były one pokazywane na innych wystawach, w tym w Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Australii, wszędzie budząc zainteresowanie i ogromny podziw widzów. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, ponieważ owe prace, ograniczone formatem do kwadratu liczącego zaledwie 20 na 20 centymetrów, to coś więcej niż zwykłe miniatury tkackie. Oczywiście są wśród nich i bardziej typowe prace, wykonane w technice gobelinowej, haftu czy żakardu, również urzekające jednak mistrzowskim wykonaniem i zwięzłością artystycznej wypowiedzi, mamy też jednak choćby grafikę komputerową – druk cyfrowy na filcu, sitodruk na bawełnie, kolaż – malowaną tkaninę czy papier z folią samoprzylepną, ale formy przestrzenne to już zdecydowanie tzw. wyższa szkoła jazdy. Wiele wśród nich obiektów na pozór mających niewiele wspólnego z tkactwem, ale jednak – bo nadmorski kamień obleczony został w dziane ubranko, konstrukcję z ocynkowanej blachy powlekają kolorowe druciki, a drewienka w innej pracy zostały pieczołowicie owinięte sznurkiem. Okazuje się bowiem, że wystarczy w takiej pracy wykorzystać jakiekolwiek włókno, żeby można było ją kwalifikować jako dzieło tkackie. Zaciekawiają też portrety, ukazujące ludzi w w równie nietypowych odsłonach, tak jakby ich twórcom zwykła forma choćby gobelinu w żadnym razie nie wystarczała, będąc tylko punktem wyjścia do różnorakich eksperymentów.
– W pierwszej sali „Tkać czy nie?”zadaję pytanie jaka jest przyszłość tkaniny, w jaką stronę artyści zmierzają, bo mała forma, jak wiadomo, pozwala na więcej, można w niej eksperymentować – wyjaśnia Anna Śliwa. – Dlatego kolejna z sal to „Eksperymenty”, w których artyści balansują na granicy między klasycznym tkactwem jakie znamy oraz takim przekraczającym granice. Mamy tu więc tkaninę zbliżającą się do grafiki czy malarstwa, a nawet do rzeźby. Miłośnikom sztuki przedstawiającej szczególnych wrażeń dostarczy sala „Człowiek”, ponieważ pokazujemy w niej tkane portrety. W ostatniej sali, ponieważ przyjechałam znad morza, jest możliwość zanurzenia się w morskim pejzażu: od plaży przez różne oblicza morza, aż po interakcję człowieka z tym żywiołem.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk