Dwie wystawy Andrzeja Cwaliny
Związany w latach 80. i 90. z Drozdowem i Łomżą Andrzej Cwalina zaprezentował w łomżyńskich galeriach aż dwie wystawy. W Galerii Sztuki Współczesnej podsumował 40-lecie pracy twórczej obrazami, w tym cyklem „Tribute to Fangor”. W Galerii Pod Arkadami pokazał swą najnowszą fascynację, fotograficzne akty, którymi zainteresował się niespełna dwa lata temu. – Dwie wystawy naraz ma mało kto, ale jak fotografia weszła do mojej pracy twórczej udało się to połączyć! – mówi Andrzej Cwalina. – Cieszę się też bardzo, że dzieje się to w Łomży, bo przyjęło się już, że to w niej pokazuję swoje najnowsze prace.
Andrzej Cwalina urodził się w Lublinie, studiował we Wrocławiu, po czym powrócił do rodzinnego miasta. W roku 1982 przeniósł się jednak w rodzinne strony dziadków i zamieszkał w Drozdowie. Spędził tam blisko 10 lat, pracując bardzo intensywnie zawodowo, ale też i twórczo – zaprojektował bowiem aranżację stałej wystawy drozdowskiego muzeum czy grał na perkusji w zespole Browar Łomża. Po powrocie do rodzinnego miasta skoncentrował się na pracy zawodowej, rezygnując z twórczości artystycznej. Tak było przez ponad 20 lat, aż do 2012 roku, gdy artysta powrócił z wystawą do Łomży podczas pierwszej edycji Nocy Muzeów, a po trzech kolejnych latach przypomniał się łomżyńskim przyjaciołom kolejną ekspozycją.
Teraz zaprezentował aż dwie wystawy. W GSW pokazał m.in. najnowsze prace, zainspirowane twórczością Wojciecha Fangora.
– W Lublinie jest galeria „Gardzienice”, która zeszły rok poświęciła Fangorowi – mówi Andrzej Cwalina. – Zawsze miałem go gdzieś z tyłu głowy, a teraz spróbowałem zmierzyć się z Fangorem w sensie dosłownym i zrobiłem poświęcony mu cykl obrazów.
Dopełnionem wystawy są obrazy z cykli: „Maryjny”, „Znikający punkt”, „Księżyc” i „Drzewo idealne”. Obrazy Cwaliny są nieoczywiste, bo cały czas szuka czegoś nowego, osiągając efekt tajemniczości za pomocą zarówno bardzo subtelnych, przytłumionych, jak i intensywnych barw, ukazując opary nadnarwiańskiej mgły, która zafascynowała go swą plastycznością jeszcze w latach 80., ale też zaćmienie księżyca czy żydowski cmentarz.
Podobnie jest z fotografiami, gdzie operowanie nastrojem, światłem i klimatem tak go zaciekawiło, że od przypadkowo wykonanych zdjęć przeszedł do specjalnie przygotowywanych i aranżowanych sesji, z których druga miała w Łomży swą wystawienniczą premierę. – Stało się to nieoczekiwanie i przypadkowo – wyjaśnia Andrzej Cwalina. – Fotografowałem zawsze, ale traktowałem to jako szkicownik. I właśnie w takim celu modelka, która jest na większości tych zdjęć, zaproponowała, żeby zrobić jej zdjęcie, i to zwykłym telefonem: dobrze wyglądała, dobrze się czuła i chciała to zarejestrować. I z dwóch zdjęć jedno wyszło kapitalne, a na jego podstawie wyszedł obraz, też znajdujący się na wystawie.
Efekt tego eksperymentu to dwie sesje z dwiema modelkami i czarno-białe, kontrastowe akty.
– Szybko okazało się, że to będzie coś samoistnego – wyjaśnia Andrzej Cwalina. – Pokazuję piękno kobiecego ciała, gdzie obróbka jest tylko kontrastem, nasyceniem, bez photoshopa, a największym moim sukcesem jest to, że pokazuję na tych zdjęciach kobietę w swoim wieku, a na tych zdjęciach tego nie widać!
Jakby tych plastycznych form aktywności było artyście mało, nie zrezygnował też z czynnego uprawiania muzyki, wciąż regularnie grając na perkusji.
– Gram często, co najmniej raz w tygodniu – mówi Andrzej Cwalina. – Już nie w zespole, ale mamy regularne jamy w trzech pubach Lublinie i czerpię z tego ogromną radość. Przychodzą na nie trzy pokolenia muzyków: my jako dziadkowie, średnie pokolenie 40-latków i studenci z wydziału jazzowego, i wszyscy świetnie się rozumiemy!
Wojciech Chamryk