Nie ma polityki migracyjnej – jest polityka lęku
W 2009 roku w Łomży poseł Lech Antoni Kołakowski domagał się zamknięcia Ośrodka dla Cudzoziemców. W debacie publicznej pojawiły się znajome argumenty: wzrost przestępczości, zagrożenie bezpieczeństwa, "obcy" w naszym mieście. Na forach internetowych pojawił się język wykluczenia i nienawiści. Wkrótce doszło do pobicia dwóch Czeczenek mieszkających w Łomży. Mieszkały nie w ośrodku, lecz w wynajmowanym mieszkaniu. Rodzice bali się posyłać dzieci do szkół, kobiety przestały wychodzić wieczorami z domu. Lęk zbierał swoje żniwo.
Dziś, w lipcu 2025 roku, mam wrażenie, że historia zatacza koło. Tyle że z większym rozmachem. Fala lęku znów wdziera się w naszą codzienność – podsycana politycznie, oparta na poczuciu zagrożenia. Dotyka to również mojego miasta - Łomży. Strach ubrano w gładkie słowa o trosce o bezpieczeństwo. Dodano do tego plotki, ksenofobię i rasizm.
Nie tak dawno, Rada Miejska – z poparciem prezydenta – przyjęła stanowisko sprzeciwiające się tworzeniu Centrów Integracji Cudzoziemców w Łomży. Nie odbyła się przy tym żadna merytoryczna debata. Zamiast rozmowy o faktach – zapanowały emocje, stereotypy i krzykliwe nagłówki w mediach społecznościowych. “Obywatelski” protest zorganizował radny Marcin Mieczkowski z Konfederacji. Głosem mieszkańców został inny działacz tej samej partii. Lęk stał się politycznym kapitałem na czas kampanii prezydenckiej. Nie chodziło o bezpieczeństwo a, o kapitał polityczny. Co więcej – kiedy na tej samej sesji rady pojawił się projekt wsparcia psychologicznego dla młodzieży z Łomży, ten sam prezydent i radni nie wykazali już troski. Środków na program profilaktyczny nie przyznano.
Musimy sobie uświadomić, że strach ma dziś konkretne skutki. Cudzoziemki i cudzoziemcy żyjący w Łomży zaczynają się bać. Kolor skóry, wyznanie czy pochodzenie może sprowokować agresję. Na ulicy, sklepie czy w autobusie. W ich pamięci wracają obrazy wojny, prześladowań, ucieczki. I teraz – w miejscu, które miało być bezpieczne – znów czują się zagrożeni.
Ale tracimy nie tylko zaufanie. Tracimy coś o wiele cenniejszego – naszą tożsamość. Polską tradycję gościnności, solidarności. Gościnność idzie w zapomnienie. Nasze hasło o wolność waszą i naszą przykrywa kurz. Moja babcia opowiadała mi, że w czasach przed wojennych, gdy wielu łomżyniaków żyło w biedzie oczywistym było dla niej, że jak ma się kromkę chleba i są cztery osoby to dzieli się kromkę na cztery ćwiartki. "Gość w dom, Bóg w dom" – to nie był tylko frazes. To była wartość, z której mogliśmy być dumni.
Dziś często powołujemy się na wartości chrześcijańskie. Ale czy naprawdę je pamiętamy? Miłosierny Samarytanin, „byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”, miłość bliźniego – czy to jeszcze coś znaczy?
W 2009 roku władze Łomży zareagowały odważnie. Rada Miejska potępiła ksenofobię. Fundacja Ocalenie zaczęła organizować działania integracyjne i informacyjne. Zorganizowano Dni Uchodźcy, warsztaty w szkołach, wystawę „W połowie drogi...”, która była pokazywana w Polsce i Europie. Mieszkańcy i cudzoziemcy mogli się spotkać, porozmawiać, przełamać strach. Nie oznacza to, że nie było problemów – były. Ale pojawiło się również zrozumienie i wzajemny szacunek.
Nie chodzi o to, by zaklinać rzeczywistość. Polityka migracyjna jest potrzebna. I od dawna apeluję, by powstała miejska polityka migracyjna dla Łomży – oparta na faktach, a nie na strachu. Tylko taki dialog może zapewnić realne bezpieczeństwo – nam wszystkim.
Wierzę, że rozmowa jest możliwa. Wierzę, że i ja, i pan radny Mieczkowski, który organizował protesty, wierzymy w dialog. Dlatego – z szacunkiem, bez złośliwości – zapraszam pana radnego na rozmowę. Może nie na piwo, ale na kawę. Może od tego zaczniemy. Rozmawiając nie o tym, kogo się bać – ale jak wspólnie budować mądre i bezpieczne miasto.
Kamil Kamiński