Miłosne przeboje i tarapaty
Artyści Teatru Wielkiego oraz Teatru Muzycznego w Poznaniu zaprezentowali publiczności XXVIII Międzynarodowego Festiwalu Muzyczne Dni Drozdowo-Łomża komediowe widowisko muzyczne „Brunetki, blondynki czyli tenor w opałach“. Tytułowy bohater, Marek Szymański, poprzednio goszczący na festiwalu w roku 2018, był kuszony przez zmysłową blondynkę Barbarę Gutaj-Monowid i demoniczną brunetkę Joannę Horodko, ale koniec końców i tak potulnie wrócił do żony. Wszystko to odbyło się w rytmie wielkich operetkowych i musicalowych przebojów w auli Państwowej Wyższej Szkoły Informatyki i Przedsiębiorczości, z akompaniamentem i komediową rolą pianisty Jakuba Czerskiego.
Festiwal Drozdowo-Łomża to nie tylko koncerty dla melomanów, takie jak inauguracyjny, z programem zawierającym barokowe arie z akompaniamentem orkiestry Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży czy recitale organowe z cyklu „Od Bacha do współczesności“. Festiwalowy program obejmuje też wydarzenia o bardziej rozrywkowej proweniencji, w tym roku choćby koncerty rodziny Kaczmarków, muzyki żydowskiej w wykonaniu Dariusza Wójcika i Szaweł Lipski Klezmer Quartet oraz ten sobotni w PWSIiP. Dlatego nie brakowało osób zainteresowanych udziałem w tym koncercie, zresztą operowa, operetkowa i musicalowa klasyka zawsze cieszyła się sporym powodzeniem u festiwalowej publiczności. Artyści zaprezentowali jej sceniczne widowisko komediowe: w skromnej obsadzie i bez scenografii, ale z wartką akcją i trafnie dobraną warstwą muzyczną, według scenariusza i w reżyserii Barbary Gutaj-Monowid.
Cała ta komedia pomyłek zaczęła się od wejścia pianisty Jakuba Czerskiego, szykującego się do recitalu „muzyki współczesnej i ekstremalnej“. Szybko jednak okazało się, że jego dwie znajome, początkujące śpiewaczki, marzą tylko o tym, by przedstawił im swego kolegę, słynnego tenora, więc o koncercie nie ma mowy. Tenor również jest zachwycony paniami, czemu daje wyraz, śpiewając „Brunetki, blondynki“ i błyskawicznie deklarując chęć ożenku... z obiema. Z każdym kolejnym utworem akcja gmatwa się więc coraz bardziej. Operowe arie płynnie przechodzą w te z operetek, i to najbardziej znanych, jak „Hrabina Marica“ Imre Kálmána czy „Carewicz“ Franza Lehára. Pojawiają się też kolejne pozycje wybrane z repertuaru Jana Kiepury, z evergreenem „Ninon, ach uśmiechnij się“ na czele, a przerywnikami pomiędzy nimi są pełne humoru dialogi. Najbardziej poszkodowany jest tu rzecz jasna pianista, który prezentuje co prawda współczesną kompozycję „Delikatne światło księżyca“, istne przeciwieństwo tytułu, awangardową i z preparowanymi brzmieniami, a do tego opowiada trochę o sobie, trawestując słynną kwestię Stanisława Tyma z „Rejsu“. Szybko zostaje jednak przywołany do porządku, znowu towarzysząc solistom w duecie Edwina i Sylvii i „Tak całkiem bez dziewczątek“ z „Księżniczki czardasza“ Kálmána oraz „Kiedy skrzypki grają“ z „Cygańskiej miłości“ Lehára.
Obie kobiety wciąż rywalizują o śpiewaka, najbardziej w kociej arii buffo „Miau Miau Miau“ i „Przetańczyć całą noc“ z musicalu „My Fair Lady“, ale staje się coraz bardziej widoczne, że cała ta sytuacja przestaje mu się podobać, a nawet zaczyna go przerastać. Wybawieniem okazuje się... żona (w tej roli jedna z uczestniczek koncertu), a sprawę załatwia stanowczy okrzyk „Marek do domu!“.
Finał koncertu to już swoisty hymn na cześć miłości, wybrzmiały bowiem, bisowane na koniec, „Usta milczą, dusza śpiewa“ z „Wesołej wdówki“ Lehára oraz „Libiamo ne' lieti calici'“ z opery „La Traviata“ Giuseppe Verdiego; dlatego publiczność opuszczała salę usatysfakcjonowana, współczując tylko trochę „pechowemu“ pianiście – nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by Jakub Czerski zaprezentował swój pełnoprawny recital na przyszłorocznym festiwalu.
Wojciech Chamryk