Poeta znad Narwi...
- Pisze o codzienności, życiu osobistym, ale i sprawach ogólnych... W tekstach dochodzi do głosu Jego nieco buntowniczy charakter i prześmiewcza natura – tak w piątkowy wieczór w dworku, na skarpie w nowogrodzkim Skansenie, Karolina Skłodowska przedstawiała Henryka Gałę. Poeta z Drozdowa był gościem i bohaterem 32 już spotkania w Salonie pod Gontem. - Tu pod tym plecionym płotkiem, gdy zobaczyłem jak ta Pisa do Narwi wpada, coś się we mnie obróciło i nabrałem odwagi i determinacji... – wspominał Gała swój pierwszy raz w Nowogrodzie w maju 1976 roku.
Podczas wieczoru poetyckiego w „Salonie Pod Gontem” (to cykliczne spotkania organizowane w Skansenie w Nowogrodzie przez pracowników Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży) czytał swoje wiersze i opowiadał jak stał się poetą znad Narwi.
- To miejsce koło płotu nad samą Narwią w majowe popołudnie 1976 roku dobiło mnie ostatecznie kiedy tu byłem po raz pierwszy. Nie kac wywołany gościnnością ówczesnych gospodarzy Łomży, nie zajęcia na sesji literackiej, ale to miejsce do którego nas przywieziono razem z wycieczką literacką (...) Tam przysiadłem sobie pod tym płotem i zobaczyłem te rzekę, która tu płynie w miejscu w którym uchodzi do niej Pisa i nagle świat mi się zupełnie odmienił, odsłonił w innym wymiarze - wspominał podczas wieczoru poetyckiego Hanryk Gała. - Miałem 38 lat, wspaniałą młodą żonę, dopiero co niedawno urodzoną córeczkę i pomyślałem, że jest jeszcze jakiś inny świat poza tym zabieganiem średniowielkomiejskim i jest świat, w którym może dałoby się sprawdzić ile warte jest to moje pisanie, nie felietonów, nie recenzji, nie innych jeszcze użytkowych rzeczy, ale tego dlaczego zrezygnowałem z chemii, z bycia odkrywcą, wynalazcą chemikiem fantastycznym... zrezygnowałem dla poezji. Zapragnąłem sprawdzić się i jednocześnie wyrwać z tego tumultu w który się tak wnitowałem we Wrocławiu. I byłem tam wbity w to miasto, środowisko, z jego kłótniami, awanturami, obchodami, przyjemnościami, złościami... duże, wielkie środowisko, dwa teatry, trzy sceny ... w tym byłem, tkwiłem, o to się ocierałem, ale to nie miało związku z moją potrzebą pisania poezji.
A tu pomyślałem, a może tu .. żadnego środowiska, nic - powiatowe miasto, nowowojewódzkie, szczerozłota prowincja, może - jak się potem okazało - nie zadupie, ale prowincja, gdzie nikt nie będzie wymuszał aktywności na mnie poza mną samym... I kiedy ówczesny wojewoda łomżyński powiedział nam, panowie przyjmiemy was z otwartymi rękami, pomożemy zbudować domy – to był rok 1976... nie oczekujemy od was niczego, mieszkajcie tu, żyjcie, my wam to ułatwimy w pięknym miejscu. No i tym zabił mi klina, tym bardziej, że rok czy dwa wcześniej wracając z ryb z Mazur, z okolic Ełku, czyli rodzinnego miasta mojej żony, zjeżdżając (teraz już wiem) od strony Marianowa zobaczyłem piękną dolinę rzeki, jakieś miasteczko... i pomyślałem sobie wtedy „cholera, dlaczego nie mogę tutaj gdzieś żyć, mieszkać, czemu muszę żyć w mieście”. Po roku czy półtora nagle usłyszałem, że mogę no i podjąłem decyzję na pięć minut przed ostatecznym terminem, zawiadomiłem żonę... (Nie mieliśmy nawet telefonu) Zadzwoniłem do koleżanki, która mieszkała w sąsiedniej dzielnicy, niedaleko, żeby powiedziała żonie i ona poszła i powiedziała: „dzwonił Heniek i powiedział, że masz się pakować, (był maj) w lipcu jesteście w Łomży, bo tam oddają jakieś mieszkanie do użytku, a za trzy lata masz swój dom nad Narwią – tyle powiedział i ja ci przekazuję”.
I niewątpliwie to miejsce miało swój udział w mojej decyzji. Tu, pod tym plecionym płotkiem, gdy zobaczyłem jak ta Pisa do Narwi wpada coś się we mnie obróciło i nabrałem odwagi i determinacji, bo przyznacie państwo, że trzeba trochę szaleństwa, takiego wariactwa, nieprzywiązywania zbyt wielkiej wagi do tego, że człowiek się czegoś uczepił i trzyma się, ale to jest cecha artystów i dlatego tu jestem...