„Król Lear” bez króla i Molier z hipokryzją „Świętoszka”
Dobosz bije w bęben w Galerii Bonar, na piętrze MDK-DŚT w Łomży: obwieszcza, że w tragedii „Król Lear” nie wystąpi bohater tytułowy, żeby oszczędzić tłumnie przybyłej publiczności godzinę na lekturę sztuki Szekspira. Historia zaczyna się na tle długiej, białej ściany z papieru na 2. piętrze, gdzie bękart Edmund, syn króla, rozważa sytuację. Nagle ścianę rozrywa miecz i dłoń, zamykająca mu usta... Zaraz „kurtynę” rozerwą w szale na strzępy kolejni bohaterowie, ukaże się pobojowisko: wielkie, czarne pudło sceny i postacie w białych lub czarno-białych szatach, grające ekspresyjnie, z dużym dramatyzmem i komizmem historię rywalizacji o spadek, tron i królestwo. Tu nie zabraknie intryg, zdrady, przemocy, miłości do przyrodnich sióstr i zakrętów akcji, w której dobrą rolę zagrał Leon Moroz z Tel Awiwu w roli Edmunda, przyrodniego brata Edgara, świetnie granego utracjusza. W trzymającej w napięciu sztuce używane są białe, skręcone z papieru ludziki. Naiwne figurki losu.
Ale nudny, brzydki bazar z tandetą. Dwaj handlarze prawie biją się o klienta w „Dobrze, że jesteś”. Wyższy sprzedaje szczotki, niższy walizki i sweterki. Pierwszy wymyśla Burku, psa pasterskiego: stary, bez sierści, pazurów, zębów. Samotny góral Józef budę odda szczeniakowi, który nie upilnuje owiec, ale karę poniesie Burek. Wygnany do lasu, błąka się głodny w poszukiwaniu nowego domu. - Aktorzy z Wałbrzycha pokazali, jak zrobić teatr z niczego: ze swetra jest głowa psa, z walizki jego ciało, a szczotki stają się drzewami lasu. Po takie metody sięgamy w szkole – chwali Ewa Sawicka, nauczycielka SP 7, z uznaniem, jak scenograf TLiA w Łomży Przemysław Karwowski. Sztuka ma aplauz dzieci. - Dużo scen budziło zainteresowanie – chwali drugoklasista Mateusz Mościcki: kura straciła pióra - Burek pomógł sweterkiem; wiewiórka krzyczała, że mąż z bobrem gra w karty i nie pilnuje dzieci – Burek przekonał wiewióra do powrotu; niedźwiedź chciał umrzeć – Burek namówił do optymizmu. - Stary, ale pomysłowy, mądry, miał dobre serce – zgadzają się Małgosia Choińska i Kacper Kaliszewski. Bazarowa tandeta miała rywalkę - bazarową polszczyznę, daleką od literatury.
Pretendent do Grand Prix na dzień przed sobotą to „Molier” Teatru Animacji Poznań. Ostatnie dni życia autora komedii, gdy stara się pisać „Świętoszka”, sztukę o hipokryzji. Zazdrosny o Armandę, żonę kokotę, około 80-letni pisarz miota się w niemocy twórczej, w słabości ciała i sile wspomnień. Służy mu Antoine (Artur Romański), służący, zmanierowany powiernik i zdrajca (z żoną pisarza...). Reżyser Holender Neville Tranter zadbał, aby spektakl iskrzył się dowcipnymi, ciętymi dialogami, ripostami, zwrotami akcji i wyrazistymi postaciami: Armanda (Mariola Ryl – Krystianowska) i jej mąż Molier (Marcin Ryl – Krystianowski). Jako Punch, znający na wylot pisarza, znakomicie nam się pokazał Igor Fijałkowski, symbolizujący zwątpienia, strach i rozpacz Moliera, starającego się o łaskawe wsparcie Ludwika XIV – Króla Słońce. To jedna z najefektowniejszych scen i groteskowa, gdy olśniewająco wielki i złoty król rapuje, chór urzędników i lubieżnych kochanków podlizuje się piosenkami z odległych epok, infantylizującymi władcę i styl rządów: „Pust' wsiegda budiet słonce” i „Słoneczko nasze, rozchmurz buzię, bo nie do twarzy ci w tej chmurze” (tekst Malina Prześluga). Zaskakują melodie Edith Piaf - z domieszką komizmu jako późniejsze, przypominając, że Paryż jest wieczny. Niestety, dla taniego poklasku ze sceny lecą chamskie słowa: haniebne w świetnej sztuce.
Najbardziej tajemniczym, niełatwym w interpretacji, acz przyjaznym w odbiorze z racji rozległych i wielobarwnych, malarskich widoków jest „Exuvia”. Zagadka tytułu oznacza skórę zrzucaną przez ważkę, skorpiona i węża. Do tego procesu w warstwie treściowej i formalnej na różne, oryginalne i śmiałe sposoby sięga Charlotte Puijk – Joolen z Maastricht w Holandii. 64-letnia absolwentka szkół sztuki malarstwa i scenografii sięgnęła do indyjskiego filozofa Shri Arohindo, głoszącego, że świat jest naszym domem, tak jak ciało dla duszy / ducha. Widać było na scenie, że ewolucja od ryby, co może stać się człowiekiem, może pójść dalej w nieodgadnionej przyszłości w przepoczwarzenie się w „coś” istoty ludzkiej. Na scenie przy nastrojowej muzyce smyczkowej i szumach galaktycznych piękne obrazy, np., spaceru na rowerze po linie w kosmosie, kobiety jak posąg grecki, zastępującej głowę materią szkarłatną, która z kropli krwi na szyi w miarę upływu czasu staje się pożarem. Czas w „Exuvia” nie płynie, unosi się w ciszy jak gwiazdy nad głowami ludzi, gasnące po milionach lat. - Popłynęłam, otworzyłam się na obrazy z dziecięcego snu i pięknie mi się śniło – podziwia kunszt twórców 'T Magisch Theatertje Irena Lipczyńska, Studio Form Światła. - Mądra, spokojna sztuka o człowieku, świecie, emocjach. Drzwi, okno, drabina, dom, kobieta, mężczyzna - motywy ludzkie w symbolicznej więzi z roślinami, zwierzętami: formą materii. Mikroskala i ogrom natury i Kosmosu.
Mirosław R. Derewońko
Fot. Marek Kucisz/GABSFOTO