Mistrz Olgierd Łukaszewicz pytał o Polskę w Łomży
Blisko 69-letni aktor i prezes Związku Artystów Scen Polskich ma w dorobku setki ról na ekranie i na scenie, w tym dziełach tak klasycznych i popularnych jak, m.in., „Dzieje grzechu” Borowczyka, „Seksmisja” Machulskiego, „ Brzezina” Wajdy czy „Dekalog II” Kieślowskiego. Na Noc Muzeów w Łomży zawitał do Teatru Lalki i Aktora i wystąpił z monodramem „A każ tyz ta Polska, a kaz ta”?, splecionym z urywków „Wesela” i „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego. Sala była pełna widzów, pełnych atencji dla Mistrza Mowy Polskiej i wychodzących z głowami pełnymi domysłów.
Po wejściu Olgierda Łukaszewicza na scenę w roli Artysty – być może, Poety z najbardziej znanego dramatu Wyspiańskiego - sala początkowo jest również lekko oświetlona, aby nie tworzyć bariery między bohaterem a jego widownią. Dziwny to bohater już z początku: ubrany w dżinsy, koszulę i marynarkę, lecz bez butów. „Od miesiąca chadzam boso” - oświadcza na wstępie, jakby tłumacząc to niekonwencjonalne zachowanie: „Mam dość! Wracam do teatru i rodziny. Tu jest pustka, a tam puka”. Najpewniej chodzi o serce twórcy, które bije dla sztuki i najbliższych, jednak w miarę akcji postępu przez pięć coraz bardziej dłużących się kwadransów, zainteresowanie serdeczne i skupienie przesuwają się ku rozważaniom o Polsce jako ojczyźnie żywych i cieni, Polakach jako wspólnocie, przeszłości jako trudnej do pokonania przepaści i trudniejszej do ogarnięcia w pamięci niby nicości. Nasycony wieloznacznymi frazami spektakl oparty jest na sile ekspresji, natchnieniu i koncentracji Olgierda Łukaszewicza, dla którego jedyne oparcie w przestrzeni stanowi ławka, sterta dziesiątków rozłożonych na niej płachtami dzienników, proste szkolne krzesło. Gazety z wszechobecną reklamą, która mierzi bohatera, najlepiej posłużą do uklejenia dużej, prostokątnej czapki z papieru, na myśl przywodzącej nakrycie głowy Stańczyka z obrazu Matejki. Pod tą czapką kłębi się chaotyczny słów bezmiar i nie lada wysiłku trzeba, aby piękną polszczyzną wypowiadane wzniosłe frazy pojmować i w całość zrozumiałą dla prostego umysłu poskładać. Kiedy bohater pochyla się ku widzom i podaje ręce z pytaniem: „Czujecie, że jesteście Polską...? Jedna jest miara oddechu” to pół biedy, słuchacze chętnie na takie zaproszenie do współtworzenia przystawali. Jednak gdy w scenerii słów po jawiają się rycerze klęczący, umarli, orzeł białopióry wolny od krat, bohater wspina się na ławkę z gazetami i spogląda w przepaść, nicość, gdzie szatani śmieją się na dnie, to metaforyka rodem z romantyzmu i Młodej Polski tak ostro odstaje od rytmu, składni, obrazowania mowy Polaków współczesnych, że ma się wrażenie, jakby to nie natchniony Poeta do nas ze sceny przemawiał, tylko boży pomyleniec.
Brudy i kłam mącące sen
Skromne potwierdzenie tezy pada z ust Łukaszewicza: - Nasz naród stracił wiarę w słowo!, po tym, jak zawiązując buty i ostrzegając, że „zło przygniecie słowo”, przypomniał się słynnym cytatem: „Teatr mój widzę ogromny, wielkie, powietrzne przestrzenie”. Szczery pewnie zapał Wyspiańskiego do sztuki synkretycznej trudno było zrealizować w monodramie, mając do dyspozycji za dekorację ledwie czerń kotary kulis, za którymi mogłyby kryć się rozliczne maski postaci, których zaistnienia trzeba było się domyślić.... Dzwonek wyjmowany z kieszeni, podobny do dzwoneczków na czapce Stańczyka, miał chyba budzić czujność widowni – jak w kościele, jak w szkole - i wzmagać uwagę na frazy: raz patriotycznie podniosłe, np. w przykazaniu „Nie będziesz Polski używał nadaremno”, a innym razem publicystycznie zaangażowane jak w przygnębiającej konstatacji „Nienawidzim się nawzajem”. Na przemian z dzwoneczkiem w ręce pełnego rozterek bohatera na scenie bije i grzmi królewski dzwon Zygmunta z krakowskiego Wawelu. Olgierd Łukaszewicz kładzie się na ławce z gazet i zaraz myśli przenosi ku sarkofagom wielkości i majestatu Rzeczpospolitej. „Łzy po twarzy cieką” i niepokoje w sercu budzą, a brudy i kłam współczesności mącą sen tych, co w grobach leżą. Komediant narodowej sceny, jak określa siebie Mistrz, przywdział na monodram w Łomży maskę tragiczną i ponurą, niejednoznaczną i hermetyczną. Jakby zatrzymał się w dawno przebrzmiałych epokach. Pobrzmiewa wprawdzie jeszcze swojsko polonez Ogińskiego „Pożegnanie Ojczyzny”, ale słowo poetyckie z trudem wnika w umysł współczesnych Polaków. Zwłaszcza młodego pokolenia...
Mirosław R. Derewońko